środa, 20 sierpnia 2014

Historia jednej słit foci - czyli zachód słońca

- Chodź, zobacz jaki ładny zachód słońca!

W zadymionym spalinami mieście liczącym ok. 700 tys. mieszkańców, gdzie z każdej strony na horyzoncie widać tylko bloki mieszkalne, albo gmachy biurowców, na taki sygnał odpowiada się natychmiast, bo za parę sekund może być już za późno. Dobiegłem więc do żony i z rozdziawionymi koparami obserwowaliśmy Słońce prześlizgujące się między dwoma wieżowcami. Feeria świateł spowodowała, że żona chwyciła swojego smartfona i - nie reagując na moje uwagi, że nie da się zrobić dobrego zdjęcia czymś co najwyżej nadaje się do robienia słit foci - pstryknęła zdjęcie. Tak powstało drugie poniższe zdjęcie.

Nie chcąc psuć żonie samopoczucia wrzuciłem słit fotkę na kompa i po kilku przeróbkach doprowadziłem ją - tę fotkę (zdjęcie tytułowe) - do stanu. który w jakimś stopniu przypominał to co widzieliśmy. To już pisałem wielokrotnie, aparat i ludzkie oko, mimo, że działają na podobnej zasadzie, dają zupełnie odmienny efekt. Aparat rejestruje tylko to co "widzi" w danym ułamku sekundy, oko ludzkie przeprowadza analizę ciągłą, starając się poznać wszystkie elementy obrazu. Dla oka nadmierna jasność, czy ciemność obrazu nie stanowi żadnego problemu, aparat może mieć z tym problemy.

Wprawdzie większość aparatów ma wprowadzone do wyboru dwie opcje pomiaru i analizy obrazu (np. pomiar "punktowy" i "multi") jednak rozpiętość czułości i zakres pomiaru jest niewystarczający. Do robienia zdjęć "pod światło" należy podchodzić z olbrzymią rezerwą, i przede wszystkim ustalić co chcemy utrwalić, zachód słońca, czy panoramę. Trzeba też uważać, na promienie biegnące od źródła światła wprost do aparatu, bo mogą one spowodować różne niespodzianki. Tu akurat zdjęcie żony uratował przedziwny refleks jaki objawił się kilkoma kołami barwnymi.

Porównując oba zdjęcia - np. w trybie prezentacji lub pokazu - nietrudno zauważyć, że oba zdjęcia mają zupełnie inną zawartość informacyjną, wywołując różne wrażenia. Osoby, które nie znają widoku z naszego okna zdecydowanie wolały zdjęcie pierwsze z poprawkami, bo "kolorki, i wszystko widać". Dla osób oswojonych ze znanym już widokiem bardziej swojskie wydawało się zdjęcie drugie, bardziej tajemnicze, ale i bardziej naturalne.

To zdjęcie

powstało przypadkowo w trakcie wyboru technik jakimi poprawiałem fotkę żony. Nazwałem je, nomen omen, "The after day", czyli dzień następny, gdy Putin wkroczy do Polski. Żona od razu stwierdziła, że to zwykłe czarnowidztwo ... może miała rację ...
.