czwartek, 26 listopada 2015

"Gołe baby", czyli knechci, markietanki i takie tam ... Cenzura pornografii. Część 2

Czasy są takie, że nawet wicepremier rządu polskiego, będący jednocześnie ministrem "od kultury i czegoś tam" ściga pornografię, nie bardzo wiedząc co to takiego umyka mu przed nosem. Jest to tym bardziej dziwne, bo "ścigant" jest ponoć profesorem socjologii. Skoro tak, więc spróbuję na paru przykładach i definicjach, a głównie w podsumowaniu tej notki, podjąć się wyjaśnienia tego zagadnienia.







Wprawdzie dla purystów zajmujących się definicją pornografii (np., że: "Pornografia – wizerunek osób lub przedmiotów o cechach jednoznacznie seksualnych utworzony z zamiarem wywołania pobudzenia seksualnego lub podniecenia u osób oglądających.) to zdjęcie manekina obok już może być ostatnim stadium ostrej pornografii, to jednak przyjmijmy, że na razie jest to tylko manekin, może już nie krawiecki, ale na pewno jeszcze służący do demonstracji odzieży i bielizny. I na pewno nie jest to manekin dmuchany, rozprowadzany w sekshopach, co można sprawdzić po ocenie funkcjonalności otworu gębowego.  











Wykorzystując np. poglądową notkę, jaką napisałem dla zainteresowania Czytelników grafiką komputerową (http://foto-anzai.blogspot.com/2015/01/graficzne-narodziny-modelki.html#comment-form), postaram się przeprowadzić pewien cykl prostych eksperymentów. A więc podstawowymi narzędziami malarskimi (Paint, ew. nieco bardziej pokomplikowany GIMP) usuwamy, lub zmieniamy niepotrzebne elementy. Ja usunąłem niebieskie szelki, zmniejszyłem nienaturalnie duże piersi manekina, i poprawiłem linię pasa, bioder i ud. Dla porównania na rysunku z prawej strony połowę manekina pozostawiłem nienaruszoną.









Teraz wykonamy kilka czynności trudno dostępnych w środowisku Paint'a. A więc uruchamiamy GIMP-a (ewentualnie Fotoshop wersja handlowa Fotoscape poniżej vs. 3.0.0) i tak jak na rys. poniżej
zmieniamy podstawowy układ twarzy. Ja zrobiłem to oprogramowaniem malarskim (szczegóły podałem we wcześniejszych notkach), bardziej przydatnym w późniejszej fazie obróbki. Dla łatwiejszego ogarnięcia poszczególnych etapów celowo pozostawiłem ślady operacji graficznych (np. różnice w karnacji, niewyretuszowane obszary, "plamy" barwne, itp. ). Przed opuszczeniem tego środowiska usuwamy jeszcze nieprzydatne zielone tło i - co ma zwiększyć efekt seksualności - głowę przekręcamy ok. 15-20 % na lewo.  


Manekiny profesjonalne mają tę przewagę nad modelkami, że można je ustawić w dowolnej pozycji. To samo można robić z grafiką, chociaż tu już potrzeba nieco więcej umiejętności. Modelki nie będziemy ubierać, bo ma nam pomóc w rozstrzygnięciu tego czym jest pornografia, a więc prawą dłoń manekina "opuszczamy" na biodro, a lewą przykrywamy corpus delicti, bo wiadomo, wróg czuwa! Obrót głową, i dekompozycja lewej ręki burzy naturalny rozkład loków fryzury. Ten problem odkładamy jednak na później. W tym momencie bowiem z reguły pojawiają się kwestie kolorystyczne.


Ze względów czysto technicznych (a bardziej merkantylnych, bo przecież najczęściej obrazy tworzy się pod konkretne zamówienie odbiorcy) już w początkowej fazie usunąłem szaroniebieski kolor oczu, i zielone tło, to są wymogi marketingowe i technowizualne. Uznałem też (w programie wirtualnego doboru fryzury), że znacznie lepiej będą się prezentowały włosy ciemno blond i oczy brązowe. Stąd na rysunku poniżej

pojawiła się nowa propozycja głowy nr 4. Na zmienionym układzie ud (5) próbnie nanosimy światłocienie, tak jak to widać na rysunku wyżej. Oczywiście do czasu ustalenia rodzaju i koloru włosów miejsca łączenia (6) nie będą korygowane graficznie.


Końcowy projekt może wyglądać tak jak na rysunku poniżej.
Oczywiście w ramce oznaczonej "7" celowo pozostawiam niedokończony obraz, bowiem tak jak pisałem na wstępie, nie jest moim zamiarem prezentowanie na tym blogu końcowych prac, tylko ukazywanie: technik, narzędzi, etapów powstawania prostych obrazów, i najczęstszych błędów pojawiających się w procesie tworzenia. Z ostatecznym wyglądem obrazu można zapoznać się w galerii "PicturesXXI", stałym Czytelnikom (niestety zaglądającym, ale nie komentującym tutaj) podaję kod: 9iJ7bg5cg. Nie ode mnie też zależy koszt SMS-sa zwrotnego, który wynosi 2,28 PLN. Z góry też przepraszam ewentualne osoby, które "rozpoznały się" na w.wym. obrazach twarzy ... to tylko wytwór grafiki komputerowej.


Czytelnikom, którzy wyrażają krytyczne opinie (zdarzyła mi się kilkunastoletnia dziewczynka, która myślała, że w latach 60' ub.w. zdjęcia robiłem telefonem na domowych prywatkach!) chciałbym zadać dwa proste pytania: 1. Czy widzą na tych obrazach poważne błędy kompozycyjne? 2. Kiedy, ich zdaniem, zaczyna się pornografia? To drugie pytanie uzupełniam własnymi rozważaniami. Bo wiadomo, że w publicznych mediach przyjęła się interpretacja, aby nie eksponować w całości organów rozrodczych obu płci. Natomiast wszystkie inne "chwyty" z reguły są dozwolone.


I tak się zastanawiam, czy gdybym w miejscu dłoni umieścił kwiat storczyka jaki udało mi się wyhodować (vide poniższe zdjęcie)

to czy to też by było pornografią? Czy może już sam kwiat spełnia te wymogi? Na wszelki wypadek, aby nie być posądzonym o zboczenie, omijam z daleka wszelkie róże i storczyki, tak ponętnie rozchylające swoje płatki ...



PS. Chętnym do bliższego zapoznania się z moją hodowlą kwiatów podaję link:
http://foto-anzai.blogspot.com/2013/11/kwiaty.html#comment-form


Dodatek specjalny!  30-11-2015
---------------------------------------

Jak wiadomo pierwsze rysunki człowieka, nawet te przedstawiające orgie i skrajne zboczenia, miały wymiar mistyczny i duchowy, poświęcone bogom, stanowiły bardzo głęboką symbolikę, a wyobrażenia narządów rodnych, głównie penisa, były związane z kultem religijnym i tworzyły cały system wierzeń. Jeszcze bardziej wulgarne i wyuzdane były płaskorzeźby na świątyniach indyjskich ostrością wykraczające daleko poza ramy dzisiejszych pojęć o pornografii. Dlatego chciałbym dla relaksu zaproponować poniższy rysunek:




.

wtorek, 17 listopada 2015

"Gołe baby" z Krainy Lochy i Ciemności

Ciemność! Widzę ciemność! Tak można stwierdzić trafiając przypadkowo na blog króla, może knezia ... chociaż nie ... bardziej pasuje - knechta z tej krainy. A więc wchodzimy do Krainy Lochy i Ciemności i widzimy (nie podaję linku, bo nie warto, wystarczy zrzut screen'u):





Otóż według tych knechtów gołe baby to np. moja pra...prababka Anna Maria. I - o dziwo - knechci mają rację! Proszę się przyjrzeć, na zdjęciu "505 a":

już wcześniej publikowanym, moja pra... pra (pierwsza z lewej z parasolką) ma odsłonięte kostki!!! Rzecz niedopuszczalna w tamtych czasach, bo zdjęcie pochodzi prawdopodobnie z lat 1882-1886. To autentyczna "goła baba" według knechtów, i nie tłumaczy jej fakt, że jest ona u tzw. "wód". Jeszcze gorzej prezentuje się dama z prawej strony, bo ma odsłonięte do połowy łydki!



Próbując wyjaśnić, że mój blog to nie tylko zdjęcia gołych modelek z niewidocznymi lub zasłoniętymi twarzami, z lat 1960-1980, i obrazy (fotomontaże) 9 listopada 2015 o 08:20 napisałem:
"... N.b. wyjątkowo chciałbym zamieścić poniżej obrazek „baby”, to moja babcia … według Was goła baba. Wystarczyło tylko zerknąć na kilka notek niżej..."

Całość komentarza można zobaczyć tutaj:
http://szczur-z-loch-ness.blog.onet.pl/2015/11/07/suplement/#comments


W odpowiedzi jeden z knechtów niejaki "Szczur z czegoś tam" publikując na blogu mój adres URL skłamał, twierdząc, jakobym sam nazwał zdjęcia swojej rodziny zdjęciami "gołych bab", i zaprosił czeredę swojego Towarzystwa Wzajemnej Adoracji do składania komentarzy. Jeden z najłagodniejszych komentarzy "Wstydź się zboczeńcu!" pozostawiłem na blogu pozostałe znacznie bardziej wulgarne  skopiowałem i przekazałem do odnośnej sekcji kontroli sieci publicznych przy GIODO (Gen. Insp. Ochrony Danych Osobowych). Pod koniec tej notki poinformuję Czytelników jak postępować, i gdzie zgłaszać przypadki wulgarnego hejtu.


Tymczasem spróbuję powrócić do pytania postawionego w poprzedniej notce. A więc, czy publikować zdjęcia dawno zmarłych osób, których autorem jest mój nieżyjący dziadek i ojciec? Sprawa jest dość skomplikowana, bo zdjęcia te poza tym, że zostały zakwalifikowane przez ojca jako nieudane i nigdy nie były wywoływane, pochodzą z sytuacji dość intymnych jak na ówczesne czasy. Z drugiej strony ich zawartość faktograficzna ma już znaczenie historyczne. To zdjęcie "1473 a1"
zostało wykonane w 1938 r. przez mojego ojca na prośbę damy leżącej na tapczanie. Z serii kolejnych zdjęć, bardziej "rozbieranych", wnioskuję, że ojciec prośbę damy wykonał z naddatkiem, ku obopólnemu zadowoleniu. Jednak na kolejnych zdjęciach (niepublikowanych), poza damą, widać z prawej strony radiolę, czyli przedwojenne radio z gramofonem i wbudowanymi dwoma głośnikami. Na radioli masa różnych bibelotów z tamtych czasów (figurki, serwetki, budzik, kryształy itp.), a więc kopalnia wiedzy o tamtych przedwojennych czasach. Krzywa linia dolnego marginesu wynika ze znacznego skręcenia negatywu, co zniekształca obraz. Na zdjęciu "1470 a1" z tych powodów dach wydaje się zapadniętym.


Intuicja podpowiada, że skoro ojciec tych zdjęć nie publikował to pewnie robił to z jakichś powodów. A więc nie publikować. Pozostaną w domowym archiwum. To jedno z tych zdjęć opublikowałem w całości wyżej, bo przypominam sobie, że tapczan ten, robiony na zamówienie, służył mi jako trampolina. Stare, dobre sprężyny przetrzymały do końca lat 70', do dzisiaj tapczan stoi na działce u jednego z sąsiadów. Pamiętam, że w czasie burzy, albo podczas nocnych koszmarów uciekałem do rodziców śpiących na tym tapczanie.


To kolejna "goła baba" (zdjęcie "1472 a1" - ok. 1952 r.) według knechtów z Krainy Lochy i Ciemności.
Wywołane zdjęcie, skadrowane w "żółtej ramce" znalazłem w archiwach u mamy. Dla mnie jednak prawdziwą niespodzianką było odnalezienie negatywu na którym widać z lewej strony fragment starego fotela (pierwowzór "amerykanki"). To była moja kraina moich marzeń. Tu czytałem książki, rozkładałem zabawki, i tu często zasypiałem razem z nimi i z moim psem. Prawdziwą wartością dla kolekcjonerów jest jednak negatyw wykonany nie na celuloidzie lecz na przyciętej płycie szklanej, w tym celu pozostawiłem nie skadrowane marginesy, gdzie widać miejsca przycinania szkła.


Około kilkuset zdjęć to obrazki sytuacyjne, takie jak na zdjęciu "1470 a1" (1947 r.), robione z zaskoczenia,
tutaj pod fotografowanymi wywróciła się ławka. I z tymi zdjęciami jest najwięcej kłopotów. To jedno z wielu spotkań kolegów i koleżanek ojca ze studiów. Od ojca wiem, że uchwycił sytuację, gdy ogrodowa dwuosobowa ławka nie wytrzymała i 5 osób znalazło się na ziemi.


Zdjęcie "1471 a1" pochodzi z tej samej serii, chociaż jest to spotkanie w innym składzie i z innej okazji.
Tutaj także koledzy i znajomi ojca z Politechniki, wśród nich przyszły prorektor, oraz znana aktorka (zaczynała w łódzkiej "Cytrynie"). Jak widać przyjęcie zaczęło się na świeżym powietrzu, a skończyło w mieszkaniu (widoczny słynny zegar kominkowy). Fotograf, prawdopodobnie osłabiony wypitym alkoholem zapomniał przesunąć błonę, i na jednej klatce pojawiły się dwa zdjęcia. I tutaj mała dygresja skierowana do fotografów z tamtych lat.  


Wszystkie aparaty z centralną migawką miały podobną konstrukcję, naciąg filmu i naciąg migawki nie były zsynchronizowane. Na błonach często więc pojawiały się puste klatki (bo fotograf bojąc się nałożenia zdjęć na zapas przesuwał film), albo takie jak na powyższym zdjęciu klatki podwójnie naświetlone. Linhof jakim ojciec robił te zdjęcia miał już obie opcje, po naciągnięciu (albo załadowaniu kasety z płytą szklaną) można było też automatycznie uaktywnić migawkę. Tu jednak chodziło o zdjęcie sytuacyjne, więc nie było czasu na dokładne ustawianie aparatu.


Wracamy teraz do "baby", która według knechtów była "gołą babą". Otóż jest to ta sama baba, rok wcześniej (zdjęcie "1465 a1" z ok. 1948 r.). Ustawa Bierutowska z czerwca 1948 r. wywłaszczała właścicieli nieruchomości, które po wojnie zostały przeznaczone na cele publiczne. To spotkało moją babcię, jedyną pozostałą w Polsce właścicielkę w 1/17 znanego uzdrowiska polskiego. W praktyce jednak wywłaszczenie, o ile nie można było od razu znaleźć nowego gospodarza danego obiektu, polegało na czasowym powierzeniu dotychczasowym właścicielom zarządzania danym obiektem. A więc na powyższym zdjęciu "baba", czyli moja babcia, jako dyrektor ośrodka na tle "swojej już nie swojej" nieruchomości.


Tu warto jeszcze powrócić do historii tamtych czasów. Otóż zarówno władze hitlerowskie jak i późniejsze stalinowskie generalnie likwidowały polskich właścicieli nieruchomości. Robiono to oficjalnie rekwirując dobra, lub mniej oficjalnie aresztując i skazując tym samym na zagładę. Z tych powodów od wejścia Niemiec do Polski aż do zakończenia epoki stalinowskiej w 1953 r. właściciele nie przyznawali się do swoich nieruchomości (licząc na zmiany polityczne) i starali się wyglądem zewnętrznym upodabniać do niezwykle ubogiego powojennego społeczeństwa, aby nie spowodować zainteresowania ciekawskich.


Podobnie było z rodzinnym domem, któremu po wojnie zagrażało dokwaterowanie dwóch osób na prawach współlokatorów. Na szczęście rodzice "podrasowali" nieco dom i otoczenie, podpierając niby zawalający się dach i płot, i tym sposobem udało się przetrwać aż do 1963 r.



Zgodnie z obietnicą podaję teraz jeden z bardzo skutecznych i bezpiecznych sposobów przeciwdziałania hejtowi. Polega on na tym, że po stwierdzeniu, iż skarżący się na hejt ma rację, autora hejtu wciąga się na listę "obserwowanych hejterów". To powoduje, iż wskazany blog /autor ma ograniczone pole dostępu. Google'owskie aplikacje blokują bowiem wyświetlanie takiego adresu URL, blog nie jest widzialny dla tych, którzy go nie chcą widzieć, i także hejter nie zobaczy blogów, które nie życzą sobie jego obecności. To naprawdę działa! Wiem, bo ja także jestem hejterem dla ONR-owców i neonazistów.  


Jak odróżnić hejt od nieszkodliwej, czasami nawet ostrej wymiany komentarzy? Otóż hejt to siejąca nienawiść wobec konkretnej osoby bądź instytucji akcja pojawiająca się bez powodu, jakby dla sportu - tutaj autor hejtu sam się przyznaje (obraz na początku notki): "... stałem, jak nie przymierzając dziewka przy Neostradzie i zastanawiałem się o czym napisać ..."
Hejt to także zmasowane akcje frustratów, którzy wolą budować poczucie własnej wartości na nienawiści wobec ludzi, których nie znają i tematów których nie rozumieją.


Kolejnym elementem dowodzącym, iż mamy do czynienia z hejtem, jest fakt, iż grupy hejterów działają w sposób zorganizowany. Ich komentarze pojawiają się w określonym miejscu i czasie. Sami spotykają się na przykład na zamkniętych anonimowych forach i - aby sprawić wrażenie silnej grupy - rozgłaszają to w sieci. Fora te muszą być anonimowe, gdyż po pierwsze uprawiana przez nich działalność często jest łamaniem prawa obowiązującego podczas rejestracji bloga, i także dlatego, że czują, że ich działalność jest zwyczajnie żenująca. Wiadomo, w grupie zawsze raźniej.


Jeżeli te czynniki wystąpią, tak jak w moim przypadku, to warto, a nawet trzeba, w imię walki z agresją na blogach, zalogować się na jednej ze stron, np. tej:
i po wypełnieniu kilku ankiet kliknąć: "Enter". Tak jak wspominałem wyżej, doniesienie na hejtera (i całe grupy) umożliwia innym osobom ominięcie tego typu środowisk. Przyjmujący wniosek nie informują o podjętych decyzjach, jednak efekt jest zauważalny, hejter odnotowuje mniejszą ilość wejść, a składający wniosek zostaje objęty selekcją negatywnych treści.


Oczywiście przed złożeniem zawiadomienia należy zarejestrować adres strony na której ukazały się hejterskie teksty (wystarczy taki zrzut jak u góry tekstu, tylko z niezakrytym adresem URL), oraz skopiowane (a jeszcze lepiej także zrzuty ekranowe) teksty i komentarze. Nie przejmujmy się tym, gdy przedmiotowe strony i komentarze zostaną usunięte, bowiem w sieci niczego nie można usunąć, można najwyżej tylko przesunąć plik w inne miejsce.
.

poniedziałek, 9 listopada 2015

W poszukiwaniu upiora z magla

Jak już wcześniej wspominałem kilka miesięcy temu w archiwach rodzinnych natrafiłem na stare negatywy zdjęć wykonane w latach 1920-1960. Podziwiam intuicję ojca, który sterty nieudanych plików zdjęć negatywowych nie zniszczył, i nie przeznaczył do ponownego wykorzystania, co musiałoby spowodować utratę historycznych już obrazów, bowiem zawodowy fotograf z tamtych lat z reguły usuwał starą emulsję z błon i nakładał nową. Tak więc "odłożone na zaś" przez mojego ojca negatywy przetrwały do lepszych czasów, którymi wydawała się t.zw. "Złota Epoka Gierka".















Posiadając już lepszy sprzęt laboratoryjny i udoskonalone odczynniki fotochemiczne spróbowałem w połowie lat 70' ub.w. odtworzyć nieudane (prześwietlone, lub niedoświetlone) technicznie zdjęcia. To było dość znane zjawisko, wśród amatorów fotografii ub. wieku, gdy po odebraniu wywołanej błony dowiadywaliśmy się, że z 36 klatek wywołanego filmu dobrych jest tylko kilka. Niestety z moich odnalezionych negatywów także nie udało się nic "wyciągnąć". Emulsja jaką zrobił mój ojciec była, albo za bardzo czuła, albo odwrotnie mało czuła i kontrastowa.












Trudno więc dziwić się, że żyłka starego fotografa i obecnego grafika komputerowego "drgnęła", gdy zobaczyłem pożółkłe (oraz zzieleniałe od wzmacniacza miedziowego) poskręcane i pokruszone ze starości negatywy, a na nich archiwalne zdjęcia ze starego domu rodzinnego w którym mieszkaliśmy do 1963 r. Z olbrzymim podnieceniem odkrywałem zatrzymane na celuloidzie obrazy, których nikt wcześniej nie oglądał. Część z nich opublikowałem we wcześniejszych postach.


Przeglądając wszystkie negatywy starałem się znaleźć ślady po starym garażu, który istniał, ale nigdzie go nie było widać na zdjęciach.

Nie było go na zdjęciu wyżej 1227 a1 (wiosna 1951 r.), bo tam, gdzie powinien być, kadr z lewej strony okazał się za krótki. Na zdjęciu ja z siostrą, oraz mama też ze swoją siostrą.













Podobnie było ze zdjęciem 1205 a1 (początek lata 1952 r.). Tu, z lewej strony, powinna być druga komórka, ale też jej nie było. Na zdjęciu moja siostra ze starszym kuzynem, oraz ciotkami ze strony mamy.
















Teoretycznie poszukiwany garaż powinien być za plecami osób widocznych np. na zdjęciu niżej 1210 a2 (wiosna 1948 r.), ale i tam widać tylko płot.














Dopiero po kilku tygodniach (każdy negatyw trzeba było wielokrotnie zdigitalizować, aby zobaczyć co w ogóle na nim się utrwaliło) znalazłem! Zdjęcie 1206 a1 po prawej (wczesne lato1954 r.) Stara szopa, całkowita ruina w której przechowywano stare rupiecie, drewno, i wszystko co się nadawało łącznie z nią do opalania w piecu, stała ukryta w chaszczach. To był ten garaż przerobiony po latach na magiel.
















I wtedy kolejne zdjęcie 1211 a2 niżej (wiosna 1948 r.) wyjaśniło dlaczego garażu nie mogłem odnaleźć!
Garaż ukryty był za plecami pozujących do fotografii osób. A więc garaż przetrwał w nienaruszonym stanie do chwili zmodernizowania go na t.zw. magiel. Od tego momentu, t.j. gdzieś od 1953 r. zaczęła się moja największa życiowa przygoda z upiorami. Szopa została w 1954 r. przerobiona na lokal użytkowy, co było dość trudnym zadaniem, ponieważ na terenie  przeznaczonym pod planowaną zabudowę miejską ograniczono możliwość remontów, adaptacji i inwestycji. Udało się jednak obejść przepisy, i w ten sposób pojawił się magiel.


To była jednak tylko połowa zadania, bo zaraz pojawił się drugi problem związany z zakonspirowaniem tego nielegalnego magla. W latach powojennych prowadzenie prywatnej działalności zarobkowej było niechętnie widziane przez władze. Rodzice musieli więc zamaskować komórkę w chaszczach widocznych na zdjęciu "1206 a1". Nie było to trudne, bo wystarczyło pozwolić, aby bluszcz i winogrono spokojnie się rozrastały. Oczywiście do magla ze względów bezpieczeństwa nie miałem wstępu, ale dla mnie 5 letniego już brzdąca, przeszkolonego w obchodzeniu się z prądem, było to dostateczne wyzwanie, aby pomimo zakazów ukradkiem zdobywać zakazane rejony.


Do komórki/magla można było dostać się na wiele sposobów. Najprościej wchodziło się przez okna, które od środka były zamykane haczykiem. W tym celu brałem ułamaną metalową calówkę ojca, wtykałem ją przez szparę, podważałem haczyk i już byłem w środku. Rodzice jednak szybko się zorientowali, że tam wchodzę i postanowili mnie skutecznie postraszyć. Dziadek, który zawsze opowiadał mi zmyślone przez siebie bajki tym razem wymyślił horror i opowiedział jak obok tej komórki rozstrzelano kilkoro ludzi i zakopano ich przed wielu laty. Od tej pory miało tam straszyć.


Podejrzewając, że była to historia mająca tylko mnie odstraszyć ukradkiem nadal chodziłem do magla. Szybko jednak okazało się, że z osobami, które tam chodziły same działo się coś dziwnego, miały przywidzenia, źle się czuły, kiedyś nawet ktoś zemdlał. Któregoś dnia podczas zabawy w maglu nagle zobaczyłem, że tuż nad ziemią pełza dziwna różowo fioletowa poświata. Przerażony uciekłem prawie na oślep. Od tej pory obok magla przechodziłem - a musiałem, bo była to droga do domu - tylko w dzień, a wieczorami tylko w jakimś towarzystwie. Dziwne płomienie jednak pojawiały się nadal.


Prawdopodobnie z tego powodu zacząłem się lekko jąkać. To spowodowało, że razem z ojcem zaczailiśmy się na te dziwne płomienie. Było już szarawo, gdy nagle po naszych plecach przebiegł zimny dreszcz i obaj zobaczyliśmy jak płomienie liznęły ziemię, zatańczyły i na nasz widok schowały się. Dopiero w domu zobaczyłem, że ojciec też przejął się tą sprawą, wyciągnął stare mapy i w pewnym momencie zaczął się śmiać. Okazało się, że w miejscu pojawiających się ogni przebiegał podziemny rów kanalizacyjny, który rozszczelniony wydzielał m.in. metan, i inne gazy, a te z kolei, o ile kogoś nie podtruły, czasami ulegały samozapłonowi.


Wyjaśnienie było proste i przekonywające, gdy ojciec celowo kilka razy "podpalił ziemię". Jednak pomimo tego, że służby drogowe dość szybko usunęły usterkę, to w maglu i obok niego nadal działo się coś dziwnego i było dość nieprzyjemnie. Rodzina, a także zaprzyjaźnieni sąsiedzi nie chodzili tam w pojedynkę. Ale nawet w obecności kilku osób zdarzało się, że ktoś nagle poczuł zimno na plecach, dreszcze, albo duszności, czasem coś spadło, zginęło, albo skrzypnęło, ktoś zasłabł ...


Tajemnica upiora z magla wyszła na jaw dopiero po rozbiórce. W trakcie przygotowywania terenu koparki robiące wykopy pod fundamenty bloków natrafiły na ... szkielety ludzkie sprzed ok. 100 lat. Historycy miasta potwierdzili, że w tych okolicach toczyły się walki powstańcze i na przełomie stycznia /lutego 1863 r. prawdopodobnie zakopano ciała kilkunastu poległych ...


Nie znalazłem na zdjęciach komórki z maglem w całej okazałości, bo od początku była celowo ukryta pod warstwami dzikiego bluszczu, winogrona i zasłonięta krzakami bzu i jaśminu. Spróbowałem jednak odtworzyć to miejsce, łącząc odnalezione zdjęcia z własnymi wyobrażeniami. Gdyby więc wyciąć wszystkie krzaki i drzewa to schowany w nich magiel mógł wyglądać mniej więcej tak:
1353 a4 poniżej (fotomontaż plus symulacja komputerowa).


Teraz, po ponad 50 latach, historię tę wspominam z rozrzewnieniem, ale i daleko idącą refleksją. Miejsce zamieszkania zmieniłem trzykrotnie, ale dość często odwiedzam rodzinne miejsce. To zdjęcie "17 a7"
jest autorstwa Google, blok stoi tam gdzie stał nasz rodzinny dom, magiel stał na miejscu oznaczonym żółtą elipsą.


Jak widać nie zmieniło się zbyt wiele także w otoczeniu. Kamienica widoczna na zdjęciach z lat 50' ub. wieku stoi nadal, na zewnątrz wymieniono tylko okna i zamalowano mur farbą olejną zakrywając wulgarne napisy. Zdjęcie 17 a2 poniżej.
To stało się dopiero po wejściu Polski do Unii i dzięki temu Polska "nie jest w ruinie".


Scieżka nad byłym cmentarzowiskiem, zdjęcie "17 a7", jest dość często uczęszczana, bo skraca drogę do sklepu, jednak, co zauważyłem osobiście i dowiedziałem się od starszych mieszkańców, po zmierzchu trudno tu spostrzec żywego ducha. Żywego ... ;)
.