sobota, 2 grudnia 2017

Zaczarowany ogród cz. 4. Rodzinny dom.

W poście z
http://foto-anzai.blogspot.com/2015/07/studnia-pnaca-roza-i-inne.html#comment-form
pokazałem jak, bazując na własnych wspomnieniach, i nieudanych czarno białych zdjęciach, można wykreować zaczarowany świat dzieciństwa. Zdjęcia z linku j.w. były w miarę proste, bo z bezbarwnych konturów znanego mi ogrodu wyciągałem te fragmenty, które normalnie niczym się nie wyróżniały dla osób postronnych. Ale co zrobić, gdy mamy tylko fragment znanego nam obrazu z dzieciństwa, a wyobraźnia podsuwa dalsze plany? To właśnie chciałbym pokazać w tym poście. Na początek zaczniemy jednak od końca.


Ten wirtualny obraz, zdjęcie 1469 a5 end powyżej, wykreował się w moich wspomnieniach dopiero kilka lat temu, czyli ok. 2014 r., gdy odnalazłem stare negatywy zdjęć nigdy nie wywołanych. Zdjęcia technicznie były nieudane i słabej jakości, na szczęście nie zostały wyrzucone i jako makulatura (z błon totograficznych robiono np. wspaniałe zakładki do książek, ramki do zdjęć, itp.) przetrwały ponad 70 lat. Podstawą wykonania grafiki stało się właśnie jedno z takich zdjęć 1469 a1 prezentowane poniżej:


Plac do połowy XIX w. należał do łódzkich tkaczy. Obok domu płynął mały strumyk, chociaż należy podejrzewać, że był to raczej sztucznie wykopany kanał, w którym ówcześni włókiennicy przerabiali len na tkaniny. Mały 3 izbowy domek, prawdopodobnie z inną architekturą, dla zabezpieczenia przed wiosenno jesiennymi wylewami rzek wybudowany był na niewielkim sztucznie podniesionym terenie, co uwydatniło się na zdjęciu sprowadzonym do pionu. Widać to na zdjęciu nr 1469 a2 poniżej:



Bazowe zdjęcie 1469 a1 zostało wykonane w 1945 r. tuż po odzyskaniu wolności. Mnie jeszcze wtedy nie było ani na świecie, ani w planach, rodzice pobrali się dwa lata później, ja przyszedłem na świat w końcu grudnia 1950 r. Pierwsze migawki z tego okresu zawsze kojarzyły mi się z domem otoczonym krzewami i drzewami, oraz terenem za domem, gdzie nie wolno było mi wchodzić. Nic dziwnego więc, że taki obraz "gołego domu" rozpalił wyobraźnię. Dodajemy więc perspektywę i powoli wyłaniają się kontury całego, już raczej wirtualnego (?), budynku. To zdjęcie nr 1469 a3 poniżej:




Pozostaje tylko usunięcie postaci dobrze mi znanych wujków, cioć, i ojca (bo przecież chodzi tylko o wizerunek domu z zaczarowanego ogrodu), wrzucenie próbnych kolorów, przyjęcie jednego z motywów obrazów, który nie gryzie się z własną wyobraźnią, i mamy wersję próbną jak na zdjęciu poniżej nr 1469 a4.
Celowo pozostawiam niedokończone partie rysunku, aby pokazać w jaki sposób można to zrobić najprościej.  


Do bryły gotowego już domu dodaję jeszcze młodą brzoskwinię i obok starszą renklodę - te drzewa zachowały się na innych zdjęciach publikowanych wcześniej. Z prawej strony powinna być wczesna czereśnia, ale z braku laku ... Sposobu dodawania/wkopiowywania obrazów nie będę opisywał, bo to już robiłem we wcześniejszych postach. Czarno biały obraz koloruję jednym z najprostszych programów GIMPem, i mamy obraz 1469 a5 end, zamieszczony na wstępie postu i poniżej:
  


I teraz mam pytanie: Co byście Drodzy Czytelnicy zrobili, gdyby nagle ktoś wam pokazał wasze ulubione zabawki z dzieciństwa? Gdyby nagle na zdjęciach pojawił się ulubiony miś z naderwanymi uszami, wyszczerbiony motylek na drewnianych kółkach, plastikowa pęknięta lalka, czy pierwszy pistolet na wodę? Pewnie nic byście nie zrobili, bo rzadko kiedy takie wspomnienia się materializują, a jeszcze rzadziej zachowują się na starych rodzinnych zdjęciach.

.

czwartek, 16 listopada 2017

Zamiast Photoshopa. "Piękna Pani" z PPS, czyli Maria Juszkiewiczowa

Ten post miał się pojawić na blogu "LegionyPolskie" z okazji 99 rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę. Nie zdążyłem. Ale "co się odwlecze to nie uciecze". Maria Piłsudska, de domo Koplewska, primo voto Juszkiewiczowa, secundo voto Piłsudska (ur. 1865 w Wilnie, zm. 17 sierpnia 1921 w Krakowie) – polska nauczycielka, działaczka Polskiej Partii Socjalistycznej; była pierwszą żoną Józefa Piłsudskiego. Nazywana przez otoczenie "Piękną Panią", lub "Piękną Damą" prawdopodobnie nie była zbyt fotogeniczna. A może takie wtedy były kryteria mody? Spróbujmy zobaczyć co może zdziałać dzisiejsza wielka chemia farmaceutyczna i chirurgia plastyczna, oraz grafika komputerowa bez użycia "Photoshopa".











Na zdjęciu nr 2 obok twarz Pani Marii, zwykłą metodą "Kopiuj, wklej" wkomponowałem do współczesnego zdjęcia portretowego. Tak mogłaby wyglądać kobieta piękna, która jeszcze nie musi wspomagać się kosmetykami, makijażem, itp. utensyliami stanowiącymi nieodłączne wyposażenie dzisiejszej kobiety.










Załóżmy jednak, że Pani Maria postanowiła na policzki zalotnie wrzucić kosmyki włosów, i odpowiednimi mazidłami (przepraszam wszystkie Panie) namalować sobie nową twarz. Wykonałem więc lekką symulację: a/ fryzury, b/ podkreślenia obramowania oczu, i c/ uwydatnienia ust. To może wtglądać tak jak na zdjęciu nr 3 obok.










Teraz można zdjęcie lekko podkolorować, tak jak na zdjęciu nr 4 obok. Oczywiście można jeszcze wykonać wiele innych operacji, chociażby posługując się uproszczoną wersją "Photoshop", ale w tym akurat ćwiczeniu chodziło mi o wyobrażenie sobie jak Pani Maria mogła wyglądać "na żywo" i w kolorze. Czy to sie udało?









Wątpię. Minęło przecież ponad 100 lat, gdy Marszałek Piłsudski ujrzał Piękną Panią  spacerującą na deptaku w Wilnie i sie nią zauroczył. Zmieniły się kryteria mody i postrzegania. Dzisiejszy niespełna 30-latek zapewne by się zauroczył w kobiecie ostrzyżonej na łyso z agrafkami w nosie, na wargach, i jeszcze nie wiadomo gdzie, a może by wolał mężczyznę? Czy warto więc było walczyć o wolność, o taką wolność dla kobiet?



.

sobota, 30 września 2017

Zaczarowany Ogród. Część 3. Psy dachowce.

Rodzinnych domów z ogrodami mieliśmy trzy, ale zaczarowany był tylko jeden, ogród moich rodziców i dom (zdjęcie 1469 a1 z ok. 1945 r.) w którym się urodziłem. Na zdjęciu poniżej wprawdzie jeszcze mnie nie było na świecie, ale za to zobaczyłem (Czytelnikom, którzy tu zawitali po raz pierwszy proponuję cofnięcie się do postu wyjaśniającego okoliczności powstania tych zdjęć: https://foto-anzai.blogspot.com/2015/11/w-poszukiwaniu-upiora-z-magla.html#comment-form  ) jak dom wyglądał wtedy, kiedy ja byłem jeszcze we wstępnej fazie "projektowania":
Pod koniec XIX wieku w tym domu mieszkał jeden z moich mniej znanych pradziadków z t.zw. linii "po kądzieli". Pradziadek zginął w powstaniu z 1883 r. pozostawiając żonę i dwójkę dzieci. Dom z ogrodem i dużym parkiem został zarekwirowany przez carską władzę dla potrzeb wojska i w ten sposób dość szybko stał się ruderą. Szczęśliwie prababcia z dziećmi zdążyła uciec przed carską żandarmerią i znalazła schronienie u dalszej rodziny. Nieuregulowane sprawy rodzinne i spadkowe spowodowały, że nieruchomość była wynajmowana przez wiele lat po Pierwszej Wojnie Światowej zupełnie przypadkowym osobom.


W 1927 r. mój dziadek ze strony ojca spłacił wszystkich potencjalnych spadkowiczów i przejął dom z zamiarem wyremontowania i odsprzedaży z zyskiem. Niestety był to jeden z kilku domów jakie mój dziadek kupował, remontował i sprzedawał, ten dom jednak nie miał szczęścia i praktycznie do końca 1944 r. nie miał też gospodarza. Sytuacja zmieniła się, gdy ze Wschodu zaczęły nadchodzić niepokojące wieści o sposobie przejmowania nieruchomości z budynkami dla potrzeb nowej władzy komunistycznej. Tak zaczęła się kariera zaczarowanego domu i ogrodu, tutaj (zdjęcie poniżej 1203 a1 z ok. 1950 r.)
jeszcze niezbyt okazałego jak na lata powojenne. Dom trzeba było więc zasiedlić, aby go nie stracić. I tak mój dziadek, a później mój ojciec stał się głównym gospodarzem tego domu.     


Wśród wielu zdjęć domu i ogrodu, jakie zachowały się z tamtych czasów, na żadnym nie było widać domu w całości, bo zawsze był zasłonięty krzewami i drzewami. Zdjęcie niżej "1205 a1" ukazujące dom od strony wschodniej pochodzi z roku 1951/52, gdy ja jeszcze byłem w powijakach, a siostra dopiero nauczyła się chodzić.



Tutaj (zdjęcie 1206 a1 z roku ok. 1953)
mam już ok. 3 lat, ale widać, że przerastały mnie nawet chwasty i krzewy ozdobne rosnące wokół komórki. Ogród rozrastał się w niesamowitym tempie. Już po kilkunastu latach większość zasadzonych drzew miała ponad 10 metrów wysokości, a te rosnące bliżej domu, głównie wiśnie, śliwki i bzy pod oknami, zasłaniały dom prawie całkowicie nawet przed widokiem z góry. Nad ogrodem pojawił się dach z korony drzew liściastych i iglastych, a do domu prowadziła wąska wykamienowana ścieżka, którą co jakiś czas trzeba było przerzedzać. To był przemyślany zamiar dziadka, aby sprawiać wrażenie zapuszczonego domu z dzikim ogrodem, o czym napiszę nieco później w innym poście.


W odkrywaniu nieznanej przeszłości spróbowałem przywracać obrazy i wspomnienia z tamtych cudownych lat. Dostępnymi technikami obróbki graficznej "dobudowałem" więc lewą stronę domu, aby pokazać okno, które odegrało wiele ciekawych ról w przeszłości. W efekcie powstało zdjęcie/fotomontaż "1203 a2", które prezentuję  niżej:
A okno? No cóż, w niepewnych czasach Berezy Kartuskiej, okupacji hitlerowskiej, czy szalejących NKW-dzistów, okno było "oknem na wolny świat", bo zanim ktokolwiek się zorientował, że dom posiada dwa wejścia, to poszukiwanych już nie było.
Widoczne na zdjęciu 1203 a2 wejście, to strona wschodnia, która przejęła funkcję głównego wejścia po odzyskaniu domu w 1917 r. Po drugiej, zachodniej stronie był dawny fronton domu, czyli typowa drewniana zabudowa z okazałym portalem wejściowym. Do domu należał jeszcze duży park, który jednak pradziadek sprzedał w końcu XIX wieku. Jak można się domyśleć dom powstańca krył w sobie wiele tajemnic, które ja, kilkuletni smyk odkrywałem buszując po strychu, piwnicy i innych zakamarkach i tajemnych schowkach pradziadka.







W poszukiwaniach rodzinnych skarbów pomagał mi najzmyślniejszy pies Kajtek, na zdjęciu 1245 c1 obok. Kajtek, w przeciwieństwie do pozostałych psów ogrodowo podwórkowych, był zwykłym łazęgą i w nocy zamiast spać z nami wolał hasać po okolicznych polach. Bywały takie dni, że nie wracał, ani w dzień, ani w nocy. Psów mieliśmy ... 18, licząc tylko te, które wychowały się i biegały ze mną po zaczarowanym ogrodzie. Wszystkie, oprócz wszędołaza Kajtka mieszkały z nami w domu.
















Główną psią nestorką była biała suczka Ciapka marki "pół szpica, pół przypadku", tutaj na zdjęciu 1285 a1 z prawej strony, prezentuje się obok mojego pierwszego zegarka komunijnego. Ciapkę podobno skopał jej Pan, i wyrzucił z domu, gdy zobaczył, że będzie się szczeniła. Chorą, po poronieniu, suczkę znalazł jak zwykle dziadek Bronek, który sprowadzał wszystkie chore i poranione psy do naszego domu, a potem wyszukiwał im nowych opiekunów.















To zdjęcie 1239 a2 poniżej
mogło by być podstawą do sprawy sądowej jaką prawie wytoczyła sąsiadka oskarżając czarno białego psa imieniem Orek, ale na szczęście wtedy klisza została uznana za niedoświetloną i nie była dalej obrabiana. Odnalazłem ją dopiero po ponad 50 latach. Mamy więc zdjęcie "psów dachowców" Na dachu dyżurują bowiem, czarno biały Orek i obok mały pinczerek garbusek Pifek. O Orku będzie w kolejnych postach, natomiast Pifek był psem powypadkowym. Miał złamane biodro i wybity dysk w kręgosłupie. Weterynarz nie dawał mu żadnych szans na przeżycie wypadku, bo Pifek nie mógł chodzić, ale pies jak to pies, przy dobrej opiece (leżał prawie pół roku) "wylizał się".


Wkrótce potem okazało się, że Pifek był najbardziej wyuczonym psem w naszym psim stadzie. Znał wiele sztuczek, potrafił na hasło "weź" wziąć jakąś wskazaną rzecz i zanieść ją do osoby wskazanej po imieniu. Wiedział co znaczą słowa: przynieś, waruj, cicho, skacz, bierz go, pilnuj, nie rusz, itd. Pomimo swojego kalectwa potrafił razem z Orkiem wejść na dach domu po specjalnie w tym celu ustawionej pochyłej desce. Na zdjęciu 1239 a2 widać z lewej strony deskę opartą o dach. Orek każdego dnia robił obchód domu zaczynając od naszego dachu i dachu sąsiada. Pifek podążał za nim, ale na wyższe dachy nie mógł już wskoczyć, bo źle zrośnięte biodro nie pozwalało. 


Niestety Pifka, psa dachowego, odnalazła dalsza rodzina jego Pana, który zginął w tragicznym wypadku. Rozstanie było trudne, bo Pifek wiedział komu zawdzięczał życie, ale kochał też rodzinę swojego znarłego Pana, do której w końcu wrócił. Żył jeszcze 18 lat i często nas odwiedzał ze swoimi opiekunami. Średnio w naszym domu przebywało od 3 do 5 psów. Ale był taki dzień w którym Ciapka znalazła sobie jakieś ustronne miejsce i ... powiła 5 uroczych maluchów. I nagle zaroiło się. Już po roku piątka prezentowała się całkiem okazale, dwa największe znalazły właścicieli, a pozostałe trzy, na zdjęciu 1435 a1 poniżej, zostały z nami nieco dłużej, bo nie chcieliśmy ich oddać.
To zdjęcie, zrobione przeze mnie samowyzwalaczem, na długo stało się moją chlubą. Odbitek wykonaliśmy z ojcem kilkanaście, w tym jedno poszło na konkurs i zostało opublikowane w jakimś piśmie rodzinnym. Na zdjęciu są trzy, już wyrośnięte, szczenięta Ciapki, to Reks, Misiek, i Orek. Ale nie one stały się głównym motywem zdjęcia. Otóż któregoś dnia zimą Mama wychodząc do ogrodu zaniemówiła ze zdziwienia. Jak wspominałem nad ogrodem dość szybko pojawił się dach złożony z koron drzew owocowych i ozdobnych. Latem panowały tu liście, ale zimą w tym jednym dniu stał się cud. Nasz dom i ogród znalazł się w objęciach Królowej Śniegu i Lodu!


Nad ogrodem rozciągnął się srebrzyście połyskujący dach ze śniegu, lodu, szronu i nadal padającego gęstego śniegu. Przez to pokrycie z trudem przebijało się wschodzące słońce tworząc tęczową feerię świateł. Widoczność nie była większa od kilku metrów, bo wszystkie krzewy także pokryły się skrzącym śniegiem, ale dla nas, kilkuletnich brzdąców nie miało to znaczenia. W ruch poszły sanki i łyżwy, bo w tyle ogrodu mieliśmy zamarznięty sztuczny staw. Niestety do stawu nie można było dojść, bo miejscami zaspy śniegu przekraczały półtora metra. Bezradne były też nasze psy zakopując się w puszystym śniegi. I tak po Królestwie Śniegu i Lodu pozostało tylko to zdjęcie publikowane wyżej.

wtorek, 8 sierpnia 2017

Jak "ugrade'ować" nasz aparat? Czyli uruchamiamy GIMP-a

Ten temat miał się pojawić dopiero "za kilka postów", ale było życzenie, aby wcześniej, więc jest. To zdarza się nawet najlepszym fotografom. Chcieliśmy zrobić dobre zdjęcie, ale na wyciągnięcie tego lepszego aparatu nie mieliśmy czasu, albo ... kasy. Tutaj więc pokażę jak ze zdjęcia zrobionego aparatem "mordoobrazkowym" albo inaczej t.zw. "małpką" zrobić zdjęcie prawie profesjonalne. Jako, że od dawna nie chce mi się robić zdjęć, posłużę się zdjęciem zaprzyjaźnionej blogerki, która - na razie - mi to wspaniałomyślnie wybacza.  Zdjęcie "a1" poniżej jest obrazem podstawowym, który zostanie poddany obróbce graficznej. Niepełnej oczywiście.


Zaczynamy od pobrania prostego programu do obróbki graficznej, ja proponuję GIMP-a, ponieważ jest on "widziany i czytany" na wszystkich kontynentach, OS-ach i przeglądarkach. Pobieramy aplikację ze strony producenta. I tutaj drobna uwaga. Obecnie producent proponuje wersję od 2.8xxx w góre, ja proponuję pobranie nie wyższej niż 2.6xxx, czyli takiej, która już nie będzie aktualizowana i zostanie na naszym komputerze na wieki wieków. To może być np. wersja "GIMP a1" jak niżej.




Zdjęcie a1, z przyczyn opisanych wyżej, otwieramy w prostej aplikacji PAINT-a, poszerzamy marginesy (ważne!), kopiujemy (zaznacz wszystko) i wklejamy do GIMP-a, tak jak niżej:



Teraz uruchamiamy narzędzie "perspektywa" i modelujemy obraz według uznania. Ja zrobiłem to tak, obraz "a3" jak niżej:.



Dalsze operacje, przedstawione na poniższych zdjęciach a5-a8,





































to już tylko wycinanki, wklejanki i sklejanki, którymi, za pomocą PAINT-a, można się bawić do oporu, tak jak nam dusza zagra. Jako były jurysta wielu wystaw fotograficznych przestrzegam jednak przez zbytnim szaleństwem, bo w fazie kwalifikacyjnej można się nie prześlizgnąć przez sito. Fachowcy zresztą wiedzą, że nawet ruszenie jednego piksela na zdjęciu wykrywają już nawet automaty.


Mamy więc poGIMP-owską wersję na zdjęciu "a9" poniżej:
Celowo pozostawiłem braki, które można uzupełnić GIMP-em, np. za pomocą narzędzia "Rozsmarowywanie"


Oczywiście rozsmarowywanie można ułatwić sobie wklejaniem małych fragmencików, można też inaczej, ale o tym - jak zwykle - przy kolejnym spotkaniu. Moja końcowa wersja wygląda więc tak jak zdjęciu "a10" niżej:




PS. Jak zwykle korzystałem z bardzo interesującej strony sympatycznej blogerki:
http://koszyk-bet.blogspot.com/

wtorek, 23 maja 2017

Wrażenia optyczne

Dla odbioru obrazów, obojętne czy fotograficznych, przetwarzanych na żywo w naszym mózgu, czy przywoływanych z pamięci najważniejsze jest pierwsze wrażenie. O tej zasadzie zapomniałem przeglądając zdjęcia super fotoreportera blogowego jakim jest niewątpliwie Bet rządząca na swoim peerelu.
http://koszyk-bet.blogspot.com/2017/05/dolny-slask-z-elementami-minionej-epoki.html#comment-form











To był przypadek, ale bardzo symptomatyczny. Oglądałem dokumentalny film o powodzi w Chile. Wysokie fale podmywały domy i unosiły je na falach. W tym samym czasie, kątem oka, dostrzegłem zdjęcie Bet i pierwsze wrażenie było podobne - podmywany budynek się wali!





















Oczywiście takie "nie trzymające pionu" zdjęcia można poprawić - a czasami nawet warto - zwykłą graficzną metodą, ale pojawia się problem, bo często po obcięciu wystających fragmentów mamy do wyboru: Albo zmniejszone pole obrazu, albo (co ja wybrałem) dosztukowanie brakujących części metodą fotomontażu.




























Są jeszcze inne metody, ale o nich w następnych postach. Ja wybrałem metodę sztukowania, i budynek został postawiony do pionu. Dla bardziej dociekliwych pozostawiłem niedokończone maskowaniem narożniki zdjęcia.















Nieco inna sytuacja pojawia się podczas fotografowania wysokich budowli (kościoły, budynki, wieże, i tp.).




Po spionowaniu zdjęcia


zmieniamy perspektywę warstwy (np. w GIMP-ie), a dalej postępujemy jak z pierwszym zdjęciem, czyli obcinamy, kadrujemy, sztukujemy, itd.

I to na razie tyle w temacie geometrii obrazu.
.

PS. Dziękuję autorce bloga Bet za udostępnienie zdjęć.

czwartek, 9 lutego 2017

Ogniskowa i kąt obiektywu. Fisheye (rybie oko) - mity i fakty

W połowie lat 90' ub.w. udało mi się nabyć starą przenośną kamerę TV ze wspaniałym obiektywem o zmiennej ogniskowej od 3,6 mm do 180 mm, o której wiedziałem tyle, że dawało się z niej wymontować cały układ zmiennej optyki. W połączeniu z cyfrowym aparatem uzyskałem całkiem niezły sprzęt fotograficzny dający zupełnie nowe możliwości fotografowania. No i właśnie. Co zatem kryje się za tymi "nowymi możliwościami", o których nie wspominają nawet najpoważniejsze źródła traktujące o fotografii?


Nie szukając daleko można się natknąć w sieci na pobieżne informacje traktujące dość oszczędnie problem zmiennej ogniskowej. Zerknijmy np. na ten obrazek, opublikowany w sieci.
pobrano ze strony: http://www.fotografia.kopernet.org/obiektywy.html
Autor białymi ramkami zaznacza teoretyczne pole widzenia obiektywów o różnej ogniskowej. To jednak nie uwzględnia kąta widzenia obiektywu, co jest chyba najważniejszym atrybutem. A problem wygląda następująco: Gdybyśmy z aparatem o ogniskowej 34 mm zbliżyli się do obiektu na zdjęciu tak, aby pole widzenia pokryło się z ramką oznaczoną np. 100 mm (bo interesuje nas tylko ten fragment), to zauważylibyśmy bez trudu, że mamy przed sobą nieco inny obraz, bo nagle widzimy boczne ściany pałacu. Autor tego zdjęcia nie pofatygował się jednak na dokonanie takiego eksperymentu, wykonał jedno zdjęcie dorysował ramki i zamknął jeden temat związany z t.zw. polem obrazu.


Nieco inaczej, i nieco lepiej działanie "fisheye" opisał i zilustrował autor zdjęcia poniżej:
pobrano ze strony: http://foto-nieobiektywny.blogspot.com/2015/04/jarosaw-brzezinski-test.html
Faktycznie na kolejnych zdjęciach widać, że fotografujący, nie mogąc dalej odsunąć się od fotografowanego obiektu, stosuje zmienną optykę. Proszę więc porównać jak w miarę zmian ogniskowej równocześnie zmienia się pole rejestrowanego obrazu, widać to np. po obrazach wiszących na ścianach, oraz przedmiotach (fotel, leżanka) znajdujących się bliżej obiektywu. Czy jednak jest to jedyna i najważniejsza cecha teleobiektywów i typu "fisheye"? Otóż nie. Inaczej bowiem wygląda fotograficzne zapisywanie obrazu, gdy fotografujący nie może zmienić swojej pozycji, i zupełnie inaczej, gdy wraz ze zmianą ogniskowej przybliża się lub oddala od fotografowanego obiektu.


O zasadach rządzących w świecie szerokokątnej optyki przekonałem się już w latach 70' ub.w., gdy przyszło mi wykonać reklamowe zdjęcie krosien i przędzarek produkowanych w Polsce. Mogłem wykonać tylko dwa zdjęcia na których powinno znaleźć się jak najwięcej ważnych szczegółów maszyn. Niestety, tak jak wówczas, tak i obecnie nawet w najpoważniejszych poradnikach nie znalazłem omówienia tego tematu. Prawie 50 lat temu problem rozwiązałem stosując dostępne wówczas obiektywy wymienne. Obecnie jednak nadal nie widzę tekstów omawiających teoretycznie i wyjaśniających istotne niuanse i cechy zmiennej optyki.






A więc zakasałem rękawy, i do roboty! Zdjęcie a3 obok, to zdjęcie "bazowe" wykonane standardowym obiektywem 35 mm (dla potrzeb porównawczych zostało skadrowane i oznaczone dalej jako a2). Odległość aparatu od fotografowanego budzika wyniosła tutaj ok. 1,2-1,5 m. Warto zwrócić uwagę na długość zwisającego ze stołu obrusa, która w rzeczywistości wynosi ok. 40 cm. To ważne, bo na zdjęciu a1, wykonanym obiektywem "fisheye" ten fragment obrusa jest także widoczny, ale już tylko w postaci winietowanego marginesu (n.b. stół z kwadratowego "zrobił się" okrągły"!).














Zdjęcie a2 z prawej strony to, tak jak wspomniałem wcześniej, skadrowany, czyli odpowiednio przycięty obraz tak, aby można było porównać go z następnym zdjęciem.






Zdjęcie a1 (gorsza jakość, bo nie chciało mi się rozkalibrowywać aparatu przy wymianie optyki) wykonałem obiektywem o zmiennej optyce. W danym przypadku było to ok. 6,1 mm, a więc obiektyw z kątem widzenia ok. 192 st., "widział" jakby lekko do tyłu. Odległość aparatu od fotografowanego budzika zmniejszyłem ok. 4-5 krotnie, do ok. 30 cm. Pomiędzy jednym zdjęciem, a drugim upłynęło ok. 10 sekund (dlatego nie robiłem kalibracji), co jest widoczne na budziku. Nie budzik jest jednak przedmiotem rozważania.






Teraz bowiem można pokusić się o ocenę eksperymentu. Obiektyw standardowy (a3 i a2) oddaje prawidłową perspektywę, ale nakrętki od butelek są prawie niewidoczne, albo widać tylko ich część. Obiektyw szerokokątny (a1) wprawdzie łamie perspektywę, zniekształcając krawędzie, ale jednocześnie ukazuje nakrętki, niektóre w całości i z widokiem dna! Warto jeszcze zwrócić uwagę na to jak obiektyw szerokokątny "widzi" do tyłu, rejestrując zwisającą część obrusa.









Analogicznie wygląda sytuacja fotografowanych książek wysuniętych maksymalnie do przodu, na zdjęciu a5 obok wykonanym standardowym obiektywem widać tylko grzbiety książek. Odległość aparat - książki ok. 1,5 m.



Obiektyw "fisheye", zdj, a4 po lewej wykonane z odległości 15-20 cm, rejestruje także okładki na skrajnych książkach. Jakie to ma zastosowanie w fotografii? Otóż dla zwykłych pstrykaczy jest to tylko ciekawy gadżet, dla nieco bardziej ambitnych fotografów obiektywy "fisheye" są raczej nieprzydatne. Nie na tym jednak kończy się zastosowanie zmiennej optyki. Wyspecjalizowane firmy fotograficzne, np. działy Google, lub monitorujące np. NASA, nie mogą się już obejść bez optyki zmiennej.









Tam, gdzie w grę wchodzi np. wykrywanie ruchu, obiektywy szerokokątne stają się niezastąpione, a ich cena nierzadko przekracza cenę wysokiej klasy samochodu osobowego. Dla ich oceny proponuję obejrzenie dwóch ciekawych filmików i jedną z wielu - niestety - opinii n.t. tego sprzętu.  



https://youtu.be/RRxUc22xfyE


https://www.youtube.com/watch?v=Aw0i_I2TaAM

http://www.spidersweb.pl/2014/11/nikkor-6mm.html