Jedno z najstarszych zdjęć "505" i "505a" - jakie zachowało się w rodzinnych archiwach - przedstawiające, jak niżej, moją pra pra prababkę Annę Marię (to ta z parasolką)
pochodzi z lat 1882-1886. Jak można się domyślać po sportowym stroju, i z odtwarzanych rodzinnych wspomnień, jest to zdjęcie z t.zw. "wycieczki do wód". Panie wówczas nosiły nieco krótsze suknie, tak aby w każdej chwili mogły zanurzyć stopy w wodzie. Obowiązkowym przyrządem nadmorskim była także gustowna przeciwsłoneczna parasoleczka jaką moja "pra pra" prezentuje na zdjęciu, oraz nietypowe nakrycia głów.
Zgodnie z życzeniami rodziny miałem "zrobić" z archiwalnych zdjęć, zdjęcia śliczne nadające się na wklejenie do albumu rodzinnego. Korektę zacząłem od wujenki siedzącej na dole zdjęcia. Wkrótce jednak zorientowałem się, że właśnie tego nie należy robić. W ten sposób bowiem gubi się wartość historyczną zdjęcia (psychologia sytuacji i postaci!). Poprzestałem więc na prowizorycznych poprawkach. Mam nadzieję, że wujenka się nie obrazi, że dokleiłem jej symetryczną odwróconą połówkę twarzy, bo to niezwykle piękna kobieta, co może uda mi się przedstawić na późniejszych zdjęciach.
Na twarzy mojej "pra pra" także zauważyłem coś do roboty, ale w tym momencie zastanowiło mnie coś innego. Moja "pra pra" była jakby sztancą według której "odlewano" wszystkie kobiety w tej prostej linii "po kądzieli". Nie zachowały się zdjęcia mojej pra prababki, bo przepadły razem z Nią w czasie zawieruchy wojennej. Ale już na kolejnych zdjęciach zauważyłem niezwykłe podobieństwo kolejnych pokoleń. Myślę, że na wspólnym zdjęciu "497 a" zamieszczonym poniżej można to ocenić dokładniej.
Nad najstarszą wśród znanych mi osobiście potomkiń "pra pra" Anny Marii, moją prababcią Marianną, stoi moja babcia, a obok niej jej siostry, w dolnym rzędzie obok prababci siedzą jej obie wnuczki. Za numerem "497 a" kryje się moja postać, jeszcze w fazie biochemicznej, gdzie rozwój następuje przez podział komórek. Podobieństwo fizyczne nie było zresztą jedyną cechą wspólną kobiet z linii "pra pra" Anny Marii, która w sytuacjach krytycznych (a tych miewała sporo) mawiała, że: "serce to nie dupa i okiełznać się nie da". I z reguły potem szła za głosem serca, co stawało się przyczyną wielu rozległych dramatów.
Nieco mniej wiekowym okazało się zdjęcie mojego stryja "506 a", i jego kopia "506 h".
Jak widać tutaj też nie opłacało się "poprawiać" zdjęcia, gdyż wtedy gubiły się szczegóły. Nie było natomiast psychologii sytuacji, bo zdjęcie było wystudiowanym i pozowanym aktem. Mimo tego jednak obszerna bibliografia stryja wskazywała na jego niezwykle ciekawą sylwetkę. Stryj był klasycznym przykładem na to, że nie da się długo stać w rozkroku. Całe życie stronił od polityki, i to właśnie polityka stała się jego przekleństwem. Stryj był także człowiekiem wykształconym i niezwykle praktycznym, nie wierzył więc w jakiekolwiek ruchy wyzwoleńcze w Polsce. Gdy jednak po nieudanym powstaniu z 1863 r. jego rodzina została wywłaszczona, stryj dla odzyskania rodowych majątków, przyjął rządową funkcję w rządzie cara.
W 1904 r. stryj był już wysokim funkcjonariuszem w carskiej Rosji, sprawując coś w rodzaju honorowego konsula nieistniejącej Rzeczypospolitej. To przeszkodziło mu w późniejszym formalnym przystąpieniu do tworzących się Legionów Piłsudskiego. Stryj jednak nie rezygnował, pragnąc "odkupić" okres niewiary w Polskę, zaciągnął się do legionów ukrywając swoje pochodzenie i "karierę" zawodową. Z dumą więc założył mundur zwykłego legionisty w stopniu artylerzysty, to zdjęcie "490 a"
Stryj miał jednak pecha, podczas wojny "polsko/bolszewickiej" wsławił się niezwykłymi umiejętnościami strategicznymi i bohaterstwem, czego dowodem było zdjęcie wykonane prawie na polu bitwy "507 a", jednak już w pierwszej akcji bojowej, z tysiącami innych legionistów dostał się do niewoli rosyjskiej zdjęcie "507 2a". Uśmiech, ten sam zresztą, nie schodził mu jednak z twarzy. Po zwycięskiej Bitwie Warszawskiej stryja przedstawiono do awansu i wysokiego odznaczenia, i wówczas na jaw wyszło jego prawdziwe pochodzenie.
Stryja - na czas prowadzonego dochodzenia - umieszczono w areszcie domowym, jednak bardzo szybko okazało się, że nie tylko nie był agentem, ale na terenie swoich posiadłości na Litwie prowadził działalność opozycyjną. Awans wycofano i stryj od razu został mianowany na stopień rotmistrza, i przeniesiony do Warszawy. Stryj, studiujący wcześniej na prestiżowych zachodnich uczelniach, był dość łakomym kąskiem dla ówczesnej kamaryli, sam miał jednak inne plany.
W nowej odrodzonej Polsce już po kilku miesiącach pobytu na rządowym wikcie stryj przeniósł się z Warszawy do Łodzi i tu wybudował małą fabryczkę produkującą zmechanizowany sprzęt dla rolnictwa. Jednocześnie zakupił niewielki majątek pod Łodzią i od tego momentu zaczęło się. Stryj był cenionym inżynierem konstruktorem, jednak w majątku lubił konstruować ... muzykę organową. Niestety obowiązki wzywały, więc także wzywał swojego kierowcę, i pojazdem jak niżej na zdjęciu "496 c1".
objeżdżał swoje podmiejskie posiadłości. Pojazd był uniwersalny, bo dojeżdżał tam, gdzie nie mógł samochód. Samochodem stryj jeździł natomiast na obiady do ... Warszawy, bo tak wypadało, i taki kaprys miała jego żona. I być może to jest najdziwniejsze, że już w latach 30' ub.w. odległość z Łodzi do Warszawy pokonywał Fordem w czasie niewiele dłuższym niż 2 godziny. Było to możliwe tylko dlatego, że wtedy jeszcze nikt nie wiedział co to jest "korek drogowy". Co jednak ma wspólnego "niepokorny gen" ze "staniem w rozkroku?
No cóż, przypadek stryja jest klasycznym potwierdzeniem tego, że także w linii męskiej, czyli po mieczu, niepokorny gen, był przenoszony z pokolenia na pokolenie. Właściwie wszyscy mężczyźni chcąc nie chcąc znajdowali się w podobnej sytuacji, nie mogąc znaleźć swojego miejsca w otoczeniu. Ale o tym, czyli o sensacyjnych perypetiach mojego pradziadka, może już przy innej okazji ...
sobota, 27 lipca 2013
czwartek, 25 lipca 2013
Retusz, czy fotomontaż? Podróbka!
Teoretycznie zawodowy fotograf nie przyznaje się do graficznej obróbki zdjęć, praktycznie robią to wszyscy. Nie zawsze wynika to wyłącznie z chęci "podrasowania" zdjęcia, bo pewnych uchybień - jak złe pionowanie, kadrowanie, czy nieprzewidziane odbłyski pojawiające się w trakcie zapisywania obrazu na matrycy, a dawniej podczas otwarcia migawki - nie da się przewidzieć. Do niedawna takim klasycznym przykładem na bezradność fotografującego był efekt t.zw. "czerwonych oczu".
Nadal też większość aparatów - chociaż to wynika głównie z braku uzgodnień pomiędzy producentami - inaczej analizuje charakterystykę barwną światła. Można to sprawdzić fotografując ten sam obiekt w "świetle zastanym" różnymi typami aparatów. Poprawianiu właśnie tych niedoróbek służą głównie programy do graficznej obróbki zdjęć. O wklejaniu i wycinaniu co nieco już było w poprzednich postach, teraz więc obróbka: kolorów, warstw, oraz takich podstawowych właściwości zdjęcia jak: jasność, kontrast, i nasycenie kolorem.
Wśród zdjęć lodowców jakie alElla przywiozła ze swojej wycieczki do Szwajcarii praktycznie nie znalazłem żadnego nieudanego. Nie da się przecież uprawiać biegu przełajowego tylko po to, aby ominąć jakieś słupy telegraficzne z drutami. A druty ... w ostateczności można usunąć ogólnie dostępnymi programami graficznymi. Po drobnej korekcie, pozwoliłem sobie jeszcze radykalnie zmienić barwy, nie po to, aby poprawić zdjęcie, ale pokazać jakie są granice graficznej obróbki.
Na początku postu zamieściłem dwa zdjęcia, 3b, i 3c (numeracja zachowana tylko w nazwie pliku) pierwsze po usunięciu drutów, a drugie po dodaniu kolorów. Oryginał można znaleźć na stronie:
http://grycela.blogspot.com/2013/06/miosc-od-pierwszego-wejrzenia.html
trzeba tylko przejrzeć slajdy. Poniżej kolejne dwa zdjęcia, 3a po usunięciu drutów, i 4a po korekcji barwnej.
Korekcja barwna, to nieco oddzielny temat nad którym warto nieco się zatrzymać. Nie wnikając w szczegóły można w dużym uogólnieniu przyjąć, że t.zw. Barwoczułość matrycy", czyli naszego aparatu, jest uzależniona głównie od technologii obróbki sygnału, a więc obrazu docierającego do aparatu, na różnych jego etapach. Jeżeli nie dysponujemy t.zw. "plikiem RAW" (o tym w dalszych postach) to praktycznie nasz aparat zrobi to co mu wytwórnia dała, i czego oczekuje nasz system odbioru obrazów.
Z coraz większym zainteresowaniem obserwuję także poczynania Akwamaryny
http://my-time-akwamaryna.blogspot.com/2013/07/sciezki-drozki-drogi.html#comment-form
która "poluje" na tylne światło fotografowanych obiektów. Zdjęcie górne "akwa 1a" to oryginał, natomiast na dolnym "akwa 2a" spróbowałem zabawić się kolorystyką. Nie wiem jakim aparatem dysponuje autorka zdjęcia, ale warto zauważyć, że do takich zdjęć przydaje się nieco szczęścia (dobra pogoda, światło, efekty specjalne np. kilka chwil po deszczu, itd.), lustrzanka, i "oszukanie aparatu" tak, aby mierzył światło wyłącznie w ciemnych partiach.
Zdjęć nie numerowałem, bo być może autorki będą chciały zamieścić je u siebie. Niestety nie mogę też podać nazw oprogramowań graficznych, ale są one ogólnie dostępne w sieci, i za darmo. Tu praktyczna uwaga, ja ściągam oprogramowania ze wszystkimi "przyległościami" (często są to programy szpiegujące), a potem usuwam to co niepotrzebne, nieraz już ze złapanymi wirusami. Być może niektórzy z Czytelników zadadzą sobie pytanie: Dlaczego korygując barwę zdjęć, zrobiłem to aż z taką przesadą? No i właśnie.
Otóż sposób odbioru bodźców zewnętrznych przez człowieka jest w znacznym stopniu uwarunkowany genetycznie i wzmocniony (lub osłabiony!) w procesie fizjologicznego rozwoju zmysłów. Oznacza to np., że jednym podoba się kolor zielony, innym niebieski, jedni wolą smak słodki, inni kwaśny. Lubimy muzykę poważną, albo rapujemy. Znam nawet osoby lubiące panie z odnóżami i panów z klatą owłosioną, inni wolą golone. Szczytem perwersji jest chyba to, że jedni lubią Zosię, a inni mamę Zosi. Na ogół jednak nie zdajemy sobie sprawy z tego, że w połowie jest to głównie kwestia przyzwyczajeń.
Jeden z moich przyjaciół znany malarz, lubił krytykować moje obrazy, i nie ukrywam, że zawsze czekałem na ten, kulminacyjny dla mnie, etap naszego spotkania. Gdy jednak ciągle upierał się, że źle oddałem barwę zieleni odbitej w miejskim (to ważne!) stawie, poprosiłem go, aby sam skorygował część obrazu. Po kilku tygodniach (wiadomo schnięcie obrazu, konserwacja, itp. czynniki mające wpływ na barwę) porównałem jego odcień z moim, i nadal nie widząc różnicy uznałem, że Klaudiusz - tak ma na imię - robi ze mnie wariata.
Dopiero po kilkunastu latach, mając dostęp do bardzo czułego analizatora barw, przekonałem się, że Klaudiusz miał rację! Jego zieleń uwzględniała odbicie okolicznych budynków wykonanych z białej cegły (biała fabryka Geyera, ze stawem). Dla mnie były to różnice niezauważalne. Obok tego stawu i fabryki przejeżdżaliśmy prawie codziennie. Okazało się jednak, że rasowy malarz nie tylko inaczej odbiera kolory, ale i inaczej je zapamiętuje. Od tej pory maluję już tylko dla siebie.
Poniższy link otwiera galerię zdjęć i obrazów (jest tam też i moje) fabryki na tle stawu, albo stawu na tle fabryki. Zapraszam więc do analizy porównawczej.
http://www.google.pl/search?q=staw+Geyera+w+%C5%81odzi&tbm=isch&tbo=u&source=univ&sa=X&ei=uLbwUf7sCY3OsgbAkIDwCA&sqi=2&ved=0CE0QsAQ&biw=1280&bih=867
środa, 24 lipca 2013
Krajobrazy - widokówki, plener
Po aferze seksualnej, jaką opisałem w poście:
http://foto-anzai.blogspot.com/2013/06/6-latkiem-w-referendum.html
na wiele lat, praktycznie do osiągnięcia 25 r.ż. (rodzice pobierali dodatek dla uczącego się studenta) przestałem publikować obrazy w zakazanym - dla mnie, jeszcze gówniarza - stylu i tematyce. Na szczęście zaczęła mnie pasjonować fotografia barwna. Oczywiście ambicją była obróbka "od A do Z", co w latach 60/70 ub.w. było sporym problemem nawet dla wyspecjalizowanych zakładów fotograficznych.
Nadal więc eksperymentowałem w fotografii barwnej, i jednocześnie podkolorowywałem ciekawsze czarno - białe zdjęcia. Teraz już nie nakładałem barwnika na gotowe zdjęcie, ale zabarwiałem je w różnych roztworach (najczęściej osłabiaczach lub wzmacniaczach) chemicznych. Co z tego wyszło prezentuję na poniższych fotografiach 1c i 1a.
Przypominam, że zarówno zdjęcia, jak i zastosowane techniki barwienia pochodzą z końca lat 60" ub.w.
http://foto-anzai.blogspot.com/2013/06/6-latkiem-w-referendum.html
na wiele lat, praktycznie do osiągnięcia 25 r.ż. (rodzice pobierali dodatek dla uczącego się studenta) przestałem publikować obrazy w zakazanym - dla mnie, jeszcze gówniarza - stylu i tematyce. Na szczęście zaczęła mnie pasjonować fotografia barwna. Oczywiście ambicją była obróbka "od A do Z", co w latach 60/70 ub.w. było sporym problemem nawet dla wyspecjalizowanych zakładów fotograficznych.
Nadal więc eksperymentowałem w fotografii barwnej, i jednocześnie podkolorowywałem ciekawsze czarno - białe zdjęcia. Teraz już nie nakładałem barwnika na gotowe zdjęcie, ale zabarwiałem je w różnych roztworach (najczęściej osłabiaczach lub wzmacniaczach) chemicznych. Co z tego wyszło prezentuję na poniższych fotografiach 1c i 1a.
Przypominam, że zarówno zdjęcia, jak i zastosowane techniki barwienia pochodzą z końca lat 60" ub.w.
poniedziałek, 22 lipca 2013
Retusz, czy fotomontaż? Kadr. Plan Główny
Ten temat częściowo już przewijał się w poprzednich postach, chociaż nie było to ich głównym tematem. Pozornie sprawa wydaje się na tyle błaha, że często o niej zapominamy. Nie zapomniała natomiast alElla. Pozwolę sobie opublikować dwa zdjęcia 11a, i 11b ze strony:
http://grycela.blogspot.com/2013/07/szwajcaria-miasteczka-nad-jeziorami.html#comment-form
jakie alElla wykonała, zapewne pod wrażeniem uroczego krajobrazu, a może i kolegi?
Na górnym zdjęciu widać wyraźnie, że kolega jakby się "obraził" na to czym zachwyca się jego koleżanka. Ale wiadomo na statku wycieczkowym mało miejsca, nie można się zatrzymać, i nie ma czasu na ustawianie planu zdjęciowego. "Odwracamy" więc kolegę, i ... chyba wszystko w porządku. Oczywiście moja korekta to niedokończona prowizorka, bo chodziło tylko o przypomnienie zasad ustalania planu głównego i kadrowania.
Czasami nie trzeba sięgać aż tak daleko, bo nieraz wystarczą zwykłe nożyczki, oczywiście wirtualne. Mamy kolejne zdjęcie 12a Akwamaryny ze strony:
http://my-time-akwamaryna.blogspot.com/2013/07/sciezki-drozki-drogi.html#comment-form
Na pierwszy plan "wpychają się" niezbyt efektowne liście dziczki. Po ich obcięciu mamy zdjęcie 12b
Wydaje się jednak, że po tej obróbce zdjęcie straciło pierwotny charakter. Powracamy więc do 12a, i zamalowujemy ogólnie dostępnym programem "Paint" (celowo nie używam profesjonalnych programów). Na poniższym zdjęciu 12c mamy już zupełnie inny charakter zdjęcia podświetlonego "od tyłu".
Na kolejnych zdjęciach Akwamaryny widać wyraźnie, że autorka eksperymentuje i to z dużym powodzeniem. Dlatego chciałbym poniżej przedstawić dwa zdjęcia jakie ostatnio zauważyłem w necie. Zdjęcia wykonane w technice czarno - białej, ale wiadomo, że jest to t.zw. "najwyższa półka".
A dlaczego umieściłem te zdjęcia akurat w tym poście? No cóż, czasami głównego planu nie ma na zdjęciu, ale jest on tak ekspresywny, że nie wymaga żadnego opisu.
http://grycela.blogspot.com/2013/07/szwajcaria-miasteczka-nad-jeziorami.html#comment-form
jakie alElla wykonała, zapewne pod wrażeniem uroczego krajobrazu, a może i kolegi?
Na górnym zdjęciu widać wyraźnie, że kolega jakby się "obraził" na to czym zachwyca się jego koleżanka. Ale wiadomo na statku wycieczkowym mało miejsca, nie można się zatrzymać, i nie ma czasu na ustawianie planu zdjęciowego. "Odwracamy" więc kolegę, i ... chyba wszystko w porządku. Oczywiście moja korekta to niedokończona prowizorka, bo chodziło tylko o przypomnienie zasad ustalania planu głównego i kadrowania.
Czasami nie trzeba sięgać aż tak daleko, bo nieraz wystarczą zwykłe nożyczki, oczywiście wirtualne. Mamy kolejne zdjęcie 12a Akwamaryny ze strony:
http://my-time-akwamaryna.blogspot.com/2013/07/sciezki-drozki-drogi.html#comment-form
Na pierwszy plan "wpychają się" niezbyt efektowne liście dziczki. Po ich obcięciu mamy zdjęcie 12b
Wydaje się jednak, że po tej obróbce zdjęcie straciło pierwotny charakter. Powracamy więc do 12a, i zamalowujemy ogólnie dostępnym programem "Paint" (celowo nie używam profesjonalnych programów). Na poniższym zdjęciu 12c mamy już zupełnie inny charakter zdjęcia podświetlonego "od tyłu".
Na kolejnych zdjęciach Akwamaryny widać wyraźnie, że autorka eksperymentuje i to z dużym powodzeniem. Dlatego chciałbym poniżej przedstawić dwa zdjęcia jakie ostatnio zauważyłem w necie. Zdjęcia wykonane w technice czarno - białej, ale wiadomo, że jest to t.zw. "najwyższa półka".
A dlaczego umieściłem te zdjęcia akurat w tym poście? No cóż, czasami głównego planu nie ma na zdjęciu, ale jest on tak ekspresywny, że nie wymaga żadnego opisu.
czwartek, 18 lipca 2013
Dokumentalistyka - wyprawa na Frombork
Uprzedzam: Poniższe zdjęcia zostały wykonane latem 1973 r. aparatem "mordoobrazkowym" (Prakica super TL), a więc nie ma co liczyć, ani na jakość, ani na piękno, którego zresztą w PRL podobno nie było. Nie mając zgody na publikację zamaskowałem twarze osób na zdjęciach. Ten post jest jakby na życzenie sympatycznej Bet, która poruszyła mało znany dotąd temat odbudowy Fromborka. Będzie to mała dygresja od głównych założeń tematycznych bloga, mała, bo spróbuję przy okazji przedstawić na czym polega t.zw. "cykl zdjęciowy".
Powyżej zdjęcie nr 1a "Oczekiwanie na przystani". Bet zaatakowała Frombork z lądu i z okalających, niedostępnych drogą lądową jezior, ja zrobiłem desant z morza, a właściwie z uroczej Krynicy Morskiej z lat 70' ub.w. Urocza, bo jeszcze nie zadeptana, i nie zabrudzona. W rejs wypływamy statkiem ok. 8 rano. Kierunek: Frombork!
Na miejscu jesteśmy ok. godz. 11. Monumentalna budowla, widoczna praktycznie z każdego miejsca, osadzona na wzgórzu, wydaje się nie do zdobycia. Podchodzimy więc okrężnymi ścieżkami wiodącymi do góry. Po obu stronach ścieżek morze zieleni, roślinność nadmorska przeplatana sadami, zapewne klasztornymi. Po kilku minutach wreszcie wychodzimy na ostatnią prostą wiodącą do katedry - zdjęcie poniżej nr 2a "Do Fromborka".
W chwile potem jesteśmy już na obszernym podzamczu, jednak zachmurzenie jest coraz większe, jest coraz ciemniej, i zbiera się na burzę. Szybko robimy pamiątkowe zdjęcie 3a "Pod katedrą", na tle potężnego, chociaż schorowanego, dębu. Wiadomo, zdjęcie będzie ciemne, ale przecież chodzi o pamiątkę, a nie o nas. Dalej czeka nas jednak niespodzianka! Nie można wejść, bo przepełnienie zwiedzających. Zapowiada się czekanie.
W czasie spaceru, robimy więc przegląd narybku, "zanęcamy", i już po chwili, mamy w sieci (a może to my zostaliśmy złowieni?) 5 dorodnych sztuk jeszcze nie zajętych wczasowiczek. Wreszcie udaje się wejść do katedry, ale przy pochmurnej pogodzie nie ma co marzyć o jakichkolwiek zdjęciach. Ustawiam czas 1 sek., przysłona 5,6 co by jakaś ostrość wyszła, i jest! Może nie zdjęcie, ale na pewno pamiątka 4a, i 5a.
Z głowami pełnymi wrażeń, przytłoczeni rozmachem budowli wracamy. Na dole robimy jeszcze kilka zdjęć typu "katedra w tle" ( w domyśle wędkarz ze swoim połowem, czyli z poderwanym narybkiem - zdjęcia: 6a, 7a i 8a) i wracamy do Krynicy.
No cóż, za jakość zdjęć nie będę przepraszał, bo tłumaczy je wyjątkowo zła pogoda, kiepska technologia dostępna w latach 70' ubiegłego wieku, i to, że skopiowałem je ze zdjęć. Są one jednak jakimś dowodem na upływ czasu. Podejrzewam, że nie ma już starego dębu, a i wystrój katedry, jak i małego parku poniżej katedry zapewne także uległ radykalnej zmianie. Nie zmieniły się jednak wspomnienia oparte na obrazie zatrzymanym w kadrze.
PS. Dopiero teraz, po przeczytaniu postu Bet, skojarzyłem dlaczego na dziedzińcu katedry (obok dębu) kręciło się tyle młodzieży podobnie ubranej. Prawdopodobnie byli to właśnie harcerze!
Dodatek: 23 lipca 2013 r. godz. 11:30
-----------------------------------------------
W związku ze słusznymi wątpliwościami Czytelnika "Anonimowy" poniżej zamieszczam (niestety też słabe technicznie) zdjęcie 9a
Powyżej zdjęcie nr 1a "Oczekiwanie na przystani". Bet zaatakowała Frombork z lądu i z okalających, niedostępnych drogą lądową jezior, ja zrobiłem desant z morza, a właściwie z uroczej Krynicy Morskiej z lat 70' ub.w. Urocza, bo jeszcze nie zadeptana, i nie zabrudzona. W rejs wypływamy statkiem ok. 8 rano. Kierunek: Frombork!
Na miejscu jesteśmy ok. godz. 11. Monumentalna budowla, widoczna praktycznie z każdego miejsca, osadzona na wzgórzu, wydaje się nie do zdobycia. Podchodzimy więc okrężnymi ścieżkami wiodącymi do góry. Po obu stronach ścieżek morze zieleni, roślinność nadmorska przeplatana sadami, zapewne klasztornymi. Po kilku minutach wreszcie wychodzimy na ostatnią prostą wiodącą do katedry - zdjęcie poniżej nr 2a "Do Fromborka".
W chwile potem jesteśmy już na obszernym podzamczu, jednak zachmurzenie jest coraz większe, jest coraz ciemniej, i zbiera się na burzę. Szybko robimy pamiątkowe zdjęcie 3a "Pod katedrą", na tle potężnego, chociaż schorowanego, dębu. Wiadomo, zdjęcie będzie ciemne, ale przecież chodzi o pamiątkę, a nie o nas. Dalej czeka nas jednak niespodzianka! Nie można wejść, bo przepełnienie zwiedzających. Zapowiada się czekanie.
W czasie spaceru, robimy więc przegląd narybku, "zanęcamy", i już po chwili, mamy w sieci (a może to my zostaliśmy złowieni?) 5 dorodnych sztuk jeszcze nie zajętych wczasowiczek. Wreszcie udaje się wejść do katedry, ale przy pochmurnej pogodzie nie ma co marzyć o jakichkolwiek zdjęciach. Ustawiam czas 1 sek., przysłona 5,6 co by jakaś ostrość wyszła, i jest! Może nie zdjęcie, ale na pewno pamiątka 4a, i 5a.
Z głowami pełnymi wrażeń, przytłoczeni rozmachem budowli wracamy. Na dole robimy jeszcze kilka zdjęć typu "katedra w tle" ( w domyśle wędkarz ze swoim połowem, czyli z poderwanym narybkiem - zdjęcia: 6a, 7a i 8a) i wracamy do Krynicy.
No cóż, za jakość zdjęć nie będę przepraszał, bo tłumaczy je wyjątkowo zła pogoda, kiepska technologia dostępna w latach 70' ubiegłego wieku, i to, że skopiowałem je ze zdjęć. Są one jednak jakimś dowodem na upływ czasu. Podejrzewam, że nie ma już starego dębu, a i wystrój katedry, jak i małego parku poniżej katedry zapewne także uległ radykalnej zmianie. Nie zmieniły się jednak wspomnienia oparte na obrazie zatrzymanym w kadrze.
PS. Dopiero teraz, po przeczytaniu postu Bet, skojarzyłem dlaczego na dziedzińcu katedry (obok dębu) kręciło się tyle młodzieży podobnie ubranej. Prawdopodobnie byli to właśnie harcerze!
Dodatek: 23 lipca 2013 r. godz. 11:30
-----------------------------------------------
W związku ze słusznymi wątpliwościami Czytelnika "Anonimowy" poniżej zamieszczam (niestety też słabe technicznie) zdjęcie 9a
środa, 17 lipca 2013
Historiografia - dystorsja, "zdjęcia klasowe"
Jak to w życiu bywa, tak i tutaj, aby przejść do następnych tematów trzeba cofnąć się do rysunków i zdjęć poglądowych. Nie znalazłem w Google dokładnych materiałów poglądowych opisujących problem jaki zauważyłem w praktyce, więc teraz chcąc go przedstawić, częściowo posłużę się poniższymi google'owskimi rysunkami. Jednak w końcowych wnioskach - niestety, jak to zauważyli Czytelnicy - będę musiał ponownie coś "wyrysować".
Dystorsja, to zjawisko opisane na poniższym rysunku.
Plik:Lens distorsion.svg[edytuj]
Oczywiście poglądowy rysunek j.w. przedstawia tylko jedną z sytuacji występujących w praktyce, gdy fotografujący stoi na wprost centralnego punktu fotografowanego obiektu, i dotyczy tylko geometrycznych zniekształceń obrazu. Wystarczy jednak przesunąć się w dowolną stronę od tego punktu, aby błędy ukazane na dystorsji beczkowej i poduszkowej uwypukliły się w sposób nieraz całkowicie dyskwalifikujący zdjęcie.
Jeżeli uzyskam zgodę osób, które zostały tak sfotografowane, to postaram się opublikować zdjęcie z odpowiednim komentarzem. Chwilowo jednak przedstawiam to co znalazłem w Google. Oczywiście poglądowy rysunek przedstawia tylko jedną z sytuacji występujących w praktyce, gdy fotografujący stoi na wprost centralnego punktu fotografowanego obiektu, i dotyczy tylko geometrycznych zniekształceń obrazu. Wystarczy jednak przesunąć się w dowolną stronę od tego punktu, aby błędy ukazane na dystorsji beczkowej i poduszkowej uwypukliły się w sposób nieraz całkowicie dyskwalifikujący zdjęcie.
Wiemy już co to dystorsja, i jak ona wygląda w praktyce. Postawmy jednak pytanie: Które z powyższych zdjęć gmachu Politechniki wydaje się najbardziej naturalne? - to przekonamy się, że odpowiedź nie będzie jednoznaczna, i prawdopodobnie zostaną wybrane dwa górne zdjęcia, czyli te z największymi błędami dystorsyjnymi. Przyczyną jest nasz: a/ układ optyczny, czyli oko, które "widzi" podobnie jak obiektyw aparatu, i b/ mózg, jako analizator obrazu, który koryguje to co odbiera oko.
Wyjaśnienie jest bardzo proste. Dla osób, które nigdy nie miały okazji zatrzymać się przed gmachem, obejrzeć go z różnych stron, a może nawet widziały go tylko w TV, albo na takich właśnie zniekształconych zdjęciach, dwa pierwsze górne obrazy będą naturalnymi. Dla osób, które "znają gmach z bliska", a nawet były w środku (i stąd wiedzą np., że okna są wszędzie tej samej wielkości), naturalnymi będą dwa dolne zdjęcia. I tylko profesjonalista zastanowi się jak to możliwe, aby na prawym dolnym zdjęciu oddać prawie idealne kształty budynku. Psychologia, bo to ona jest sprawczynią naszych złudzeń, potrafi nam spłatać jeszcze większego figla (wykorzystywanego zresztą w technikach śledczych).
Otóż gdyby autora zdjęcia lewego dolnego spytać bezpośrednio po wykonaniu zdjęcia: Kim jest, i jak ubrana była osoba idąca przed gmachem?, to prawdopodobnie odpowiedzi byśmy nie uzyskali. O tym jednak co zarejestrował mózg fotografa możemy się dowiedzieć np. podczas sesji hipnotycznej, gdzie badany nagle "przypomina" sobie nie tylko szczegóły ubrania, ale kierunek marszu przechodnia, jego tempo, itd., itd., ... Nie zagłębiając się bliżej w szczegóły wypada potwierdzić tylko, że "widzimy to co chcemy widzieć, i na co pozwalają nam nasze doświadczenia, zdolności kojarzenia, itp. czynniki mało związane z oglądanym właśnie obrazem". I o tym warto pamiętać w trakcie robienia zdjęć.
O pewnych regułach warto także pamiętać robiąc zdjęcia grupowe, najczęściej t.zw. "klasowe". Otóż dystorsja to nie jedyna wada układu optycznego, bowiem obraz jest przetwarzany (zarówno przez oko jak i aparat) nieliniowo, co dotyczy zarówno ostrości, jasności, jak i barw. Na razie zajmiemy się tylko ostrością. Jak widać na poniższym, "wyrysowanym" przez mnie Rys. 1a, nie wszystkie punkty obrazu znajdują się dokładnie w tej samej odległości od aparatu, i w związku z tym nie wszystkie zostaną poprawnie przekazane na matówkę, czy matrycę aparatu.
Wad tych nie dostrzegamy na zrobionych przez nas zdjęciach, bowiem układ optyczny, oraz proces obróbki (chemicznej, cyfrowej, czy graficznej) obrazu, w większości usuwa, albo koryguje te błędy. Pomimo tego jednak nadal nie znajduję idealnych "zdjęć klasowych", bo zawsze osoby znajdujące się na skrajnych miejscach od centralnego punktu obrazu są, albo nieostre, albo nieco mniejsze, albo mają inny kolor oczu, itd., itd., ... Jeżeli spojrzymy na powyższy rysunek, to zauważymy, że nie wszyscy uczniowie ustawieni na ławce szkolnej (niebieski kolor) znajdują się w takiej samej odległości od aparatu. Idealnie więc "wyjdą na zdjęciu" tylko osoby umieszczone najbliżej "linii ostrości" (tu oznaczona zielonym kolorem),
Jeżeli więc nie mamy doskonałej optyki wymiennej, inteligentnego przetwornika obrazu, i nie chcemy później męczyć się nad obróbką, to spróbujmy w trakcie robienia zdjęć tak ustawić fotografowane osoby, aby każda z nich znajdowała się chociaż w tej samej odległości od aparatu. To zapewni nam chociażby oddanie naturalnych wymiarów fotografowanych obiektów. Dobrym sposobem jest także skorzystanie z funkcji "zoom", ale o tym jak i o innych praktycznych sposobach korygowania tego o czym nawet nie wiemy, że jest wadą, postaram się napisać w kolejnym poście.
Dystorsja, to zjawisko opisane na poniższym rysunku.
Plik:Lens distorsion.svg[edytuj]
Z Wikipedii, wolnej encyklopedii
Skocz do: nawigacji, wyszukiwania
Lens_distorsion.svg (Plik SVG, nominalnie 429 × 384 pikseli, rozmiar pliku: 21 KB)
Oczywiście poglądowy rysunek j.w. przedstawia tylko jedną z sytuacji występujących w praktyce, gdy fotografujący stoi na wprost centralnego punktu fotografowanego obiektu, i dotyczy tylko geometrycznych zniekształceń obrazu. Wystarczy jednak przesunąć się w dowolną stronę od tego punktu, aby błędy ukazane na dystorsji beczkowej i poduszkowej uwypukliły się w sposób nieraz całkowicie dyskwalifikujący zdjęcie.
Jeżeli uzyskam zgodę osób, które zostały tak sfotografowane, to postaram się opublikować zdjęcie z odpowiednim komentarzem. Chwilowo jednak przedstawiam to co znalazłem w Google. Oczywiście poglądowy rysunek przedstawia tylko jedną z sytuacji występujących w praktyce, gdy fotografujący stoi na wprost centralnego punktu fotografowanego obiektu, i dotyczy tylko geometrycznych zniekształceń obrazu. Wystarczy jednak przesunąć się w dowolną stronę od tego punktu, aby błędy ukazane na dystorsji beczkowej i poduszkowej uwypukliły się w sposób nieraz całkowicie dyskwalifikujący zdjęcie.
Wiemy już co to dystorsja, i jak ona wygląda w praktyce. Postawmy jednak pytanie: Które z powyższych zdjęć gmachu Politechniki wydaje się najbardziej naturalne? - to przekonamy się, że odpowiedź nie będzie jednoznaczna, i prawdopodobnie zostaną wybrane dwa górne zdjęcia, czyli te z największymi błędami dystorsyjnymi. Przyczyną jest nasz: a/ układ optyczny, czyli oko, które "widzi" podobnie jak obiektyw aparatu, i b/ mózg, jako analizator obrazu, który koryguje to co odbiera oko.
Wyjaśnienie jest bardzo proste. Dla osób, które nigdy nie miały okazji zatrzymać się przed gmachem, obejrzeć go z różnych stron, a może nawet widziały go tylko w TV, albo na takich właśnie zniekształconych zdjęciach, dwa pierwsze górne obrazy będą naturalnymi. Dla osób, które "znają gmach z bliska", a nawet były w środku (i stąd wiedzą np., że okna są wszędzie tej samej wielkości), naturalnymi będą dwa dolne zdjęcia. I tylko profesjonalista zastanowi się jak to możliwe, aby na prawym dolnym zdjęciu oddać prawie idealne kształty budynku. Psychologia, bo to ona jest sprawczynią naszych złudzeń, potrafi nam spłatać jeszcze większego figla (wykorzystywanego zresztą w technikach śledczych).
Otóż gdyby autora zdjęcia lewego dolnego spytać bezpośrednio po wykonaniu zdjęcia: Kim jest, i jak ubrana była osoba idąca przed gmachem?, to prawdopodobnie odpowiedzi byśmy nie uzyskali. O tym jednak co zarejestrował mózg fotografa możemy się dowiedzieć np. podczas sesji hipnotycznej, gdzie badany nagle "przypomina" sobie nie tylko szczegóły ubrania, ale kierunek marszu przechodnia, jego tempo, itd., itd., ... Nie zagłębiając się bliżej w szczegóły wypada potwierdzić tylko, że "widzimy to co chcemy widzieć, i na co pozwalają nam nasze doświadczenia, zdolności kojarzenia, itp. czynniki mało związane z oglądanym właśnie obrazem". I o tym warto pamiętać w trakcie robienia zdjęć.
O pewnych regułach warto także pamiętać robiąc zdjęcia grupowe, najczęściej t.zw. "klasowe". Otóż dystorsja to nie jedyna wada układu optycznego, bowiem obraz jest przetwarzany (zarówno przez oko jak i aparat) nieliniowo, co dotyczy zarówno ostrości, jasności, jak i barw. Na razie zajmiemy się tylko ostrością. Jak widać na poniższym, "wyrysowanym" przez mnie Rys. 1a, nie wszystkie punkty obrazu znajdują się dokładnie w tej samej odległości od aparatu, i w związku z tym nie wszystkie zostaną poprawnie przekazane na matówkę, czy matrycę aparatu.
Wad tych nie dostrzegamy na zrobionych przez nas zdjęciach, bowiem układ optyczny, oraz proces obróbki (chemicznej, cyfrowej, czy graficznej) obrazu, w większości usuwa, albo koryguje te błędy. Pomimo tego jednak nadal nie znajduję idealnych "zdjęć klasowych", bo zawsze osoby znajdujące się na skrajnych miejscach od centralnego punktu obrazu są, albo nieostre, albo nieco mniejsze, albo mają inny kolor oczu, itd., itd., ... Jeżeli spojrzymy na powyższy rysunek, to zauważymy, że nie wszyscy uczniowie ustawieni na ławce szkolnej (niebieski kolor) znajdują się w takiej samej odległości od aparatu. Idealnie więc "wyjdą na zdjęciu" tylko osoby umieszczone najbliżej "linii ostrości" (tu oznaczona zielonym kolorem),
Jeżeli więc nie mamy doskonałej optyki wymiennej, inteligentnego przetwornika obrazu, i nie chcemy później męczyć się nad obróbką, to spróbujmy w trakcie robienia zdjęć tak ustawić fotografowane osoby, aby każda z nich znajdowała się chociaż w tej samej odległości od aparatu. To zapewni nam chociażby oddanie naturalnych wymiarów fotografowanych obiektów. Dobrym sposobem jest także skorzystanie z funkcji "zoom", ale o tym jak i o innych praktycznych sposobach korygowania tego o czym nawet nie wiemy, że jest wadą, postaram się napisać w kolejnym poście.
poniedziałek, 15 lipca 2013
Retusz, czy fotomontaż? Granice kiczu
We wcześniejszych postach starałem się ukazać najprostsze techniki korygowania zdjęć. Tym razem chciałbym przybliżyć tę bardzo cienką granicę jaka nieraz dzieli nas - w tym przypadku mnie - od wytworzenia zwykłego kiczu. W poprzednim poście przytoczyłem i opublikowałem bajkowe zdjęcie 6fg jakie może się tylko przyśnić.
Jak to w bajkach bywa widząc takie cudo, chce się czarować jeszcze dalej. Można np. tak:
Pominę już opis tego w jaki sposób mogło powstać powyższe zdjęcie/obraz, bo stali Czytelnicy tego rozwijającego się bloga bez trudu znajdą odpowiedź.
Czasami zostajemy zauroczeni niezwykłym oświetleniem jakie fotografujący np. kwiaty zastał i oddał w sposób jak na zdjęciach poniżej.
Czy te zdjęcia, pobrane z w.wym strony, też możemy poprawić, albo popsuć? Oczywiście tak. Ja to zrobiłem w następujący sposób:
Jak widać oba "poprawione" przeze mnie obrazy (bo już trudno nazwać je zdjęciami) nieuchronnie zmierzają do kiczowatości, na górnym brakuje tylko jelenia na rykowisku, a na dolnym wstążki w cudownie rozmnożonych kwiatach. Brakuje i nie będzie, bo nie o to tutaj chodzi. Przeglądając zdjęcia na blogach zauważyłem bowiem, że autorzy w większości publikują je bez żadnych zabezpieczeń, ufając, że ewentualnego złodzieja odstraszy groźnie wypisana formułka o zakazie kopiowania. Nie odstraszy.
To już pisałem wcześniej. Nie ma żadnych zabezpieczeń dla tego co publikujemy na blogu. To co wyświetla się na ekranie jest już złodzieja, dlatego warto - tak jak w przypadku oryginalnego zdjęcia 6fg - publikować je w możliwie najmniejszej rozdzielczości. To też wprawdzie nie zabezpieczy przed kradzieżą, ale znakomicie ją utrudni.
Na szczęście istnieją już bezbłędne sposoby, aby zidentyfikować nasz oryginalny obraz, nawet jak złodziej przemaluje go w ponad 90%. Grafika bowiem, tak jak tekst, czy nawet audio-video, zapisywana jest w postaci niepowtarzalnego zero-jedynkowego ciągu. I te, niedostrzegalne dla nas, właściwości obrazu, a nawet jego minimalnej części pozwalają na bezbłędne ustalenie, i odszukanie naszego zdjęcia.
Pozostaje tylko pytanie: A co to daje skoro publikacja w internecie jest już w jakiejś części odstąpieniem praw autorskich? Technologia też zresztą nie pozostaje w tyle. Możemy już trójwymiarowo "wydrukować" nawet organa wewnętrzne i wszczepić je do naszego organizmu, dlaczego więc nie moglibyśmy "przedrukować" ukradzionego obrazu? Możemy, ale sprzedać go w cenie oryginału jest już nieporównanie trudniej. I o to, czyli niestety o prawa autorskie (np. w formie umowy ACTA) trzeba walczyć nadal.
To już chyba ostatni mój post o graficznych technikach fotomontażu, czy retuszu. W kolejnych spróbuję przybliżyć techniki fotografowania w 3D.
Jak to w bajkach bywa widząc takie cudo, chce się czarować jeszcze dalej. Można np. tak:
Pominę już opis tego w jaki sposób mogło powstać powyższe zdjęcie/obraz, bo stali Czytelnicy tego rozwijającego się bloga bez trudu znajdą odpowiedź.
Czasami zostajemy zauroczeni niezwykłym oświetleniem jakie fotografujący np. kwiaty zastał i oddał w sposób jak na zdjęciach poniżej.
Czy te zdjęcia, pobrane z w.wym strony, też możemy poprawić, albo popsuć? Oczywiście tak. Ja to zrobiłem w następujący sposób:
Jak widać oba "poprawione" przeze mnie obrazy (bo już trudno nazwać je zdjęciami) nieuchronnie zmierzają do kiczowatości, na górnym brakuje tylko jelenia na rykowisku, a na dolnym wstążki w cudownie rozmnożonych kwiatach. Brakuje i nie będzie, bo nie o to tutaj chodzi. Przeglądając zdjęcia na blogach zauważyłem bowiem, że autorzy w większości publikują je bez żadnych zabezpieczeń, ufając, że ewentualnego złodzieja odstraszy groźnie wypisana formułka o zakazie kopiowania. Nie odstraszy.
To już pisałem wcześniej. Nie ma żadnych zabezpieczeń dla tego co publikujemy na blogu. To co wyświetla się na ekranie jest już złodzieja, dlatego warto - tak jak w przypadku oryginalnego zdjęcia 6fg - publikować je w możliwie najmniejszej rozdzielczości. To też wprawdzie nie zabezpieczy przed kradzieżą, ale znakomicie ją utrudni.
Na szczęście istnieją już bezbłędne sposoby, aby zidentyfikować nasz oryginalny obraz, nawet jak złodziej przemaluje go w ponad 90%. Grafika bowiem, tak jak tekst, czy nawet audio-video, zapisywana jest w postaci niepowtarzalnego zero-jedynkowego ciągu. I te, niedostrzegalne dla nas, właściwości obrazu, a nawet jego minimalnej części pozwalają na bezbłędne ustalenie, i odszukanie naszego zdjęcia.
Pozostaje tylko pytanie: A co to daje skoro publikacja w internecie jest już w jakiejś części odstąpieniem praw autorskich? Technologia też zresztą nie pozostaje w tyle. Możemy już trójwymiarowo "wydrukować" nawet organa wewnętrzne i wszczepić je do naszego organizmu, dlaczego więc nie moglibyśmy "przedrukować" ukradzionego obrazu? Możemy, ale sprzedać go w cenie oryginału jest już nieporównanie trudniej. I o to, czyli niestety o prawa autorskie (np. w formie umowy ACTA) trzeba walczyć nadal.
To już chyba ostatni mój post o graficznych technikach fotomontażu, czy retuszu. W kolejnych spróbuję przybliżyć techniki fotografowania w 3D.
piątek, 12 lipca 2013
Krajobrazy - Irlandia w panoramie
Na jednym z blogów: http://czule-inkwizytorium.blogspot.com
znalazłem takie oto dwa zdjęcia "1d" i "1e" o rzadko spotykanej kolorystyce:
Mój przyjaciel - a jest to dobry i znany portrecista, ostatnio parający się krajobrazami - stwierdził kiedyś po przyjeździe z Anglii, że trawa jest tam bardziej zielona, a niebo bardziej niebieskie. Po ponad 30 latach mogłem to sprawdzić, i chociaż nie mam takiego oka jak mój przyjaciel malarz, to jednak "coś w tym jest".
Z wyżej publikowanych zdjęć, za zgodą autorów, spróbowałem ten klimat przeobrazić w obraz panoramiczny. Nie wiem czy się udało, bo nie mając możliwości porównania z oryginałem, nie potrafię tego ocenić, efekt końcowy wygląda jednak tak.
Z uwagi na proporcje obu zdjęć zdecydowałem się na usunięcie fragmentu barierki znajdującej się w lewej dolnej części zdjęcia.
Na wyżej wymienionym blogu czule-inkwizytorium.blogspot.com znalazłem całą masę bardzo ciepłych domowych scen, oraz niezwykłe zdjęcia krajobrazów leśnych 6f, zamieszczone poniżej.
Te zdjęcia robione zarówno "ze światłem" , jak i "pod światło", chciałbym wykorzystać w temacie "malowanie światłem". I tym razem, obiecuję, że już nie będę niczego zmieniał, bo i zresztą tu nic nie trzeba zmieniać. Zapraszam na blog j.w. Warto!
znalazłem takie oto dwa zdjęcia "1d" i "1e" o rzadko spotykanej kolorystyce:
Mój przyjaciel - a jest to dobry i znany portrecista, ostatnio parający się krajobrazami - stwierdził kiedyś po przyjeździe z Anglii, że trawa jest tam bardziej zielona, a niebo bardziej niebieskie. Po ponad 30 latach mogłem to sprawdzić, i chociaż nie mam takiego oka jak mój przyjaciel malarz, to jednak "coś w tym jest".
Z wyżej publikowanych zdjęć, za zgodą autorów, spróbowałem ten klimat przeobrazić w obraz panoramiczny. Nie wiem czy się udało, bo nie mając możliwości porównania z oryginałem, nie potrafię tego ocenić, efekt końcowy wygląda jednak tak.
Z uwagi na proporcje obu zdjęć zdecydowałem się na usunięcie fragmentu barierki znajdującej się w lewej dolnej części zdjęcia.
Na wyżej wymienionym blogu czule-inkwizytorium.blogspot.com znalazłem całą masę bardzo ciepłych domowych scen, oraz niezwykłe zdjęcia krajobrazów leśnych 6f, zamieszczone poniżej.
Te zdjęcia robione zarówno "ze światłem" , jak i "pod światło", chciałbym wykorzystać w temacie "malowanie światłem". I tym razem, obiecuję, że już nie będę niczego zmieniał, bo i zresztą tu nic nie trzeba zmieniać. Zapraszam na blog j.w. Warto!
środa, 10 lipca 2013
Krajobrazy - Szwajcaria w panoramie
Wiem, że za Szwajcarię, która "walczy o ogień, i już ma ogień" mam przerąbane. Podejmuję więc próbę rehabilitacji. Oto Szwajcaria od lewej do prawej strony, widziana okiem alElli.
Często zdarza się nam taka sytuacja, że nagle spostrzegamy takie miejsce, które chcielibyśmy sfotografować w całości, ale jakby "brakuje" nam aparatu. Poniższy montaż kilku zdjęć, które wykonała alElla udowodni, że i w takiej sytuacji nie jesteśmy całkowicie bezradni. Aby się przekonać jakie zdjęcia, i jak, zostały wykorzystane zapraszam na stronę:
http://grycela.blogspot.com/2013/06/miosc-od-pierwszego-wejrzenia.html#comment-form
Jak sprawić, aby kilka zdjęć wykonanych zwykłym aparatem (najnowocześniejsze już mają opcję "krajobraz") oddało właściwości tego co wokół siebie widzimy, pokazuję na znacznie prostszym przykładzie zdjęcia nocnego 7a
autorstwa Akwamaryny. Autorka wykonała z tego samego miejsca, i w krótkim odstępie czasu (to ważne!) dwa ciekawe zdjęcia 8a i 9a,
zamieszczone na stronie
http://my-time-akwamaryna.blogspot.com/2012_11_01_archive.html
Nasuwa się pierwsza praktyczna uwaga: Przy fotografowaniu krajobrazów o t.zw. "długim planie poziomym" (rzeka, morze, horyzont) należy unikać stosowania formatu 4:3. Nieco lepszym jest format 16:9, ale i tutaj trzeba się liczyć z przycięciem obrazu w pionie. Z tych względów należy dość precyzyjnie obliczać wielkość i położenie t.zw. "planu pierwszego". Jak widać w obu przypadkach plan ten nie został prawidłowo wyeksponowany, i w obu popełniono te same błędy.
Na zdjęciu "szwajcarskim" nie wiadomo czy chodzi o: a/ pień drewna zajmujący znaczną część lewego dolnego obszaru zdjęcia, czy o b/ mały kościółek znajdujący się w głębi obrazu. Podobnie na zdjęciu "nocnym" o miano planu pierwszego rywalizują krzaki na dole zdjęcia, i stalowe liny podtrzymujące most w prawej górnej części obrazu.
Często zdarza się nam taka sytuacja, że nagle spostrzegamy takie miejsce, które chcielibyśmy sfotografować w całości, ale jakby "brakuje" nam aparatu. Poniższy montaż kilku zdjęć, które wykonała alElla udowodni, że i w takiej sytuacji nie jesteśmy całkowicie bezradni. Aby się przekonać jakie zdjęcia, i jak, zostały wykorzystane zapraszam na stronę:
http://grycela.blogspot.com/2013/06/miosc-od-pierwszego-wejrzenia.html#comment-form
Jak sprawić, aby kilka zdjęć wykonanych zwykłym aparatem (najnowocześniejsze już mają opcję "krajobraz") oddało właściwości tego co wokół siebie widzimy, pokazuję na znacznie prostszym przykładzie zdjęcia nocnego 7a
autorstwa Akwamaryny. Autorka wykonała z tego samego miejsca, i w krótkim odstępie czasu (to ważne!) dwa ciekawe zdjęcia 8a i 9a,
zamieszczone na stronie
http://my-time-akwamaryna.blogspot.com/2012_11_01_archive.html
Nasuwa się pierwsza praktyczna uwaga: Przy fotografowaniu krajobrazów o t.zw. "długim planie poziomym" (rzeka, morze, horyzont) należy unikać stosowania formatu 4:3. Nieco lepszym jest format 16:9, ale i tutaj trzeba się liczyć z przycięciem obrazu w pionie. Z tych względów należy dość precyzyjnie obliczać wielkość i położenie t.zw. "planu pierwszego". Jak widać w obu przypadkach plan ten nie został prawidłowo wyeksponowany, i w obu popełniono te same błędy.
Na zdjęciu "szwajcarskim" nie wiadomo czy chodzi o: a/ pień drewna zajmujący znaczną część lewego dolnego obszaru zdjęcia, czy o b/ mały kościółek znajdujący się w głębi obrazu. Podobnie na zdjęciu "nocnym" o miano planu pierwszego rywalizują krzaki na dole zdjęcia, i stalowe liny podtrzymujące most w prawej górnej części obrazu.
wtorek, 9 lipca 2013
Historiografia - trochę teorii cz. 2
Perspektywa: "żabia, naturalna (zwana też planem amerykańskim), i ptasia" to terminy już znane, ale warto je przypomnieć w nieco innym kontekście, i na przykładzie kwiatu, który wybrałem w poprzednim poście. Kwiat ze zdjęcia 1a w poprzednim poście to po prostu oszust, który udaje nenufara! Wprawdzie na zdjęciu płynie wśród zieleni, ale doskonale wyważony potrafiłby zapewne pływać i w wodzie.
Prawdopodobnie gdyby aparat był ustawiony idealnie poziomo to otrzymalibyśmy widok jak na powyższym zdjęciu 4a, a wtedy nietrudno zauważyć, że kwiat na zasadzie geotropizmu idealnie trzyma pion i poziom. Na kolejnym poniższym zdjęciu 5a dodatkowymi kreskami zaznaczyłem prawdopodobny punkt dla perspektywy naturalnej, która intuicyjnie została tutaj zastosowana.
Oczywiście autorka ma rację, że można było ustabilizować tło (aby nie rywalizowało z głównym motywem zdjęcia) poprzez zastosowanie perspektywy ptasiej, bo wtedy kwiat byłby pokazany na tle trawy. No tak, tylko wtedy zdjęcie by utraciło swój dodatkowy walor dokumentalny. W wersji jak na 4a wyżej jest to idealny materiał do albumu botanicznego.
W poprzednim poście nieco zaimprowizowałem i umieściłem kilka peonii razem. Wiadomo, że w naturze tak to nie wygląda. Ale czego się nie robi dla "sztuki"? Kilkanaście lat temu uczestniczyłem w międzynarodowej wystawie kwiatów w Hadze. Razem z koleżanką mieliśmy akredytacje, ale samochód szwankował i dojechaliśmy grubo po umówionym terminie.
W założeniach mieliśmy zrobić zdjęcia pięknych róż wcześnie rano, gdy na płatkach jest jeszcze rosa. Przyjechaliśmy sporo po południu. Ale Polak potrafi, gdy więc pozostawiono nas samych w szklarni, koleżanka szybko zdjęła rajstopy i ściągnęła do siebie kilka pięknych, ale oddalonych róż, potem stanęła nad nimi i zrobiła im ... rosę. Delegację zaliczyliśmy. Zdjęcia, po powrocie do redakcji wywołały zachwyt przełożonych. Nie wiem, tylko, czy różom to się podobało ...
Na blogach też znajduję sporo cudownych zdjęć z kroplami "rosy" na płatkach (niestety do tej pory nie otrzymałem zgody na ich publikację), i wtedy zawsze wracam do wspomnień. Nie będę już zadawał nudnych zagadek. Te rozważania przytoczyłem po to, abyśmy chociaż wiedzieli jak nazwać nasze, nieraz cudowne, zdjęcia. Ten sam kwiat (4a) prawidłowo opisany, skadrowany, i skorygowany może występować aż w trzech kategoriach tematycznych.
Problemem jest jednak to, że korekty można dokonywać WYŁĄCZNIE przed lub w trakcie wykonywania zdjęcia. To co ja robię to tylko zabawa, być może służąca celom poglądowym, ale niedopuszczalna, gdy chcemy zachować oryginalność zdjęcia.
Prawdopodobnie gdyby aparat był ustawiony idealnie poziomo to otrzymalibyśmy widok jak na powyższym zdjęciu 4a, a wtedy nietrudno zauważyć, że kwiat na zasadzie geotropizmu idealnie trzyma pion i poziom. Na kolejnym poniższym zdjęciu 5a dodatkowymi kreskami zaznaczyłem prawdopodobny punkt dla perspektywy naturalnej, która intuicyjnie została tutaj zastosowana.
Oczywiście autorka ma rację, że można było ustabilizować tło (aby nie rywalizowało z głównym motywem zdjęcia) poprzez zastosowanie perspektywy ptasiej, bo wtedy kwiat byłby pokazany na tle trawy. No tak, tylko wtedy zdjęcie by utraciło swój dodatkowy walor dokumentalny. W wersji jak na 4a wyżej jest to idealny materiał do albumu botanicznego.
W poprzednim poście nieco zaimprowizowałem i umieściłem kilka peonii razem. Wiadomo, że w naturze tak to nie wygląda. Ale czego się nie robi dla "sztuki"? Kilkanaście lat temu uczestniczyłem w międzynarodowej wystawie kwiatów w Hadze. Razem z koleżanką mieliśmy akredytacje, ale samochód szwankował i dojechaliśmy grubo po umówionym terminie.
W założeniach mieliśmy zrobić zdjęcia pięknych róż wcześnie rano, gdy na płatkach jest jeszcze rosa. Przyjechaliśmy sporo po południu. Ale Polak potrafi, gdy więc pozostawiono nas samych w szklarni, koleżanka szybko zdjęła rajstopy i ściągnęła do siebie kilka pięknych, ale oddalonych róż, potem stanęła nad nimi i zrobiła im ... rosę. Delegację zaliczyliśmy. Zdjęcia, po powrocie do redakcji wywołały zachwyt przełożonych. Nie wiem, tylko, czy różom to się podobało ...
Na blogach też znajduję sporo cudownych zdjęć z kroplami "rosy" na płatkach (niestety do tej pory nie otrzymałem zgody na ich publikację), i wtedy zawsze wracam do wspomnień. Nie będę już zadawał nudnych zagadek. Te rozważania przytoczyłem po to, abyśmy chociaż wiedzieli jak nazwać nasze, nieraz cudowne, zdjęcia. Ten sam kwiat (4a) prawidłowo opisany, skadrowany, i skorygowany może występować aż w trzech kategoriach tematycznych.
Problemem jest jednak to, że korekty można dokonywać WYŁĄCZNIE przed lub w trakcie wykonywania zdjęcia. To co ja robię to tylko zabawa, być może służąca celom poglądowym, ale niedopuszczalna, gdy chcemy zachować oryginalność zdjęcia.
poniedziałek, 8 lipca 2013
Mikro, makro - kwiaty cz. 2
Mistrzyni czarodziejskich krajobrazów i klimatów Akwamaryna
http://my-time-akwamaryna.blogspot.com/
przoduje także w fotografowaniu kwiatów i głównie zakątków swojego czarodziejskiego ogrodu. Oto co dzisiaj złowiłem na Jej blogu (zdj. 1a):
Oczywiście, ponieważ jestem już znany jako "psuja", natychmiast przystąpiłem do roboty. W efekcie mamy zdjęcie 2a.
Mam nadzieję, że rozszyfrowanie zagadki: Co różni oba zdjęcia? - nie przysporzy kłopotów tym Czytelnikom, którzy już wcześniej wyrażali opinie o moich podejrzanych przedsięwzięciach.
Dla ułatwienia poniżej przedstawiam jeszcze jedno zdjęcie 3a tej samej autorki, gdzie uznałem, że jest na tyle interesujące, że nie można ruszyć nawet jednego piksela. No i nie ruszyłem.
Dodatek: 08-07-2013 godz. 18:45
-------------------------------------------
http://my-time-akwamaryna.blogspot.com/
przoduje także w fotografowaniu kwiatów i głównie zakątków swojego czarodziejskiego ogrodu. Oto co dzisiaj złowiłem na Jej blogu (zdj. 1a):
Oczywiście, ponieważ jestem już znany jako "psuja", natychmiast przystąpiłem do roboty. W efekcie mamy zdjęcie 2a.
Mam nadzieję, że rozszyfrowanie zagadki: Co różni oba zdjęcia? - nie przysporzy kłopotów tym Czytelnikom, którzy już wcześniej wyrażali opinie o moich podejrzanych przedsięwzięciach.
Dla ułatwienia poniżej przedstawiam jeszcze jedno zdjęcie 3a tej samej autorki, gdzie uznałem, że jest na tyle interesujące, że nie można ruszyć nawet jednego piksela. No i nie ruszyłem.
Dodatek: 08-07-2013 godz. 18:45
-------------------------------------------
sobota, 6 lipca 2013
LaborFot. Czarno-białe, czy kolor?
Fotografia czarno - biała była prosta jak pytanie: Co to jest? Czarne, białe, czarne, białe, czarne, białe, jeeeeb. Tym co znają ten dowcip podpowiadam, że nie chodzi o zakonnicę spadającą ze schodów, ale o proces budowania obrazu czarno białego w oparciu o efekt światłoczułości. Tak bowiem, w dużym uproszczeniu, tworzy się obraz za pomocą małych mniej lub bardziej naświetlonych (czyli czarnych) drobinek chlorku srebra.
Fotografia kolorowa jest oparta na podobnej zasadzie, z tą drobną różnicą, że obraz jest zapisywany na trzech warstwach uczulonych na trzy podstawowe kolory: Red, Green, Bleu. Dodatkowym elementem jest poziom nasycenia tych barw. Uogólniając jest to podstawa widzenia kolorowego świata i odwzorowania go przez różnego rodzaju urządzenia analogowe, cyfrowe, a nawet nasz zmysł wzroku.
Gdyby jednak iść dalej tym torem porównawczym zakładając, że kolor jest tylko trzykrotnym powieleniem czarno - białej technologii, to przy obróbce fotochemicznej można by się srogo zawieść. Kiedyś, zmuszony sytuacją, wywołałem film czarno biały w talerzach kuchennych, a następnie wykonałem najważniejsze zdjęcie wykorzystując aparat jako powiększalnik. Całość operacji przeprowadziłem w łazience hotelowej.
Na wyposażenie domowej ciemni fotografii barwnej musiałem przeznaczyć kilka lat starań i środki porównywalne do zakupu samochodu. Najważniejszym problemem było utrzymanie stałej temperatury nie tylko roztworów, ale i pomieszczenia. Różnica temperatur powodowała to, że na brzegach kuwet (tam, gdzie dochodziło do wymiany temperatury) pojawiały się inne kolory, a całość obrazu zachowywała się niestabilnie. Kolejny problem to izolacja poszczególnych punktów obróbki. W fotografii cz.b. nawet przypadkowe chlapnięcie wywoływacza do utrwalacza (a nawet odwrotnie!) nie miało większego znaczenia. Obróbka odbywała się przy jasno czerwonym świetle i można było wszystko skorygować.
W fotografii kolorowej - z uwagi na wrażliwość na wszystkie barwy - panowała absolutna ciemność. Współczynnik ph roztworów był tak duży, i rozrzucony, że wpływ na kolory mogły mieć nawet opary unoszące się nad otwartymi kuwetami. Dodatkowo aktywność roztworów spadała po każdym wywołaniu jednego zdjęcia, trudno więc było wykonać idealnie powtarzalne zdjęcia. Zanim jednak do Polski dotarły pierwsze fotolaby na obróbce zdjęć kolorowych można było się nieźle obłowić.
O ile jednak obróbka cz.b. umożliwiała zastosowanie wszelkich technik retuszerskich, na wszystkich etapach tworzenia zdjęcia, to w fotografii kolorowej był to proces niezwykle utrudniony. Podobnie było z wykonywaniem zdjęć aparatem. O zastosowaniu odpowiedniego filtru w fotografii czarno białej można było zdecydować spoglądając przez ten filtr na fotografowany obiekt. W fotografii kolorowej wynik można było ocenić dopiero po wykonaniu odbitki kolorowej.
Tak właśnie doszło do wykonania moich "bezcennych" zdjęć, które opublikowałem w poprzednim poście, jako zdjęcia beznadziejne. Dopiero po kilku miesiącach, po przestudiowaniu właściwości filtrów jakie zastosowałem, charakterystyki światłoczułości barwnej filmu, i rodzaju odczynnników, dowiedziałem się dlaczego moje zdjęcia kolorowe, wykonywane w Moskwie i Tbilisi, zasadniczo niczym nie różniły się od fotografii jednobarwnej, jak to widać na zdjęciu po niżej.
Nie udawały się żadne korekty, bo poszczególnymi etapami obróbki nieświadomie znosiłem poprzednio uzyskane efekty. Dopiero po kilku latach, gdy przerzuciłem się z technologii Agfa na Orwo udało mi się wykonać te same, ale już bezbłędne zdjęcia. Niestety jednak zmieniła się towarzysząca mi modelka (kulturystka), a i tych prac ze względów objętych prawami autorskimi nie mogę publikować.
Fotografia kolorowa jest oparta na podobnej zasadzie, z tą drobną różnicą, że obraz jest zapisywany na trzech warstwach uczulonych na trzy podstawowe kolory: Red, Green, Bleu. Dodatkowym elementem jest poziom nasycenia tych barw. Uogólniając jest to podstawa widzenia kolorowego świata i odwzorowania go przez różnego rodzaju urządzenia analogowe, cyfrowe, a nawet nasz zmysł wzroku.
Gdyby jednak iść dalej tym torem porównawczym zakładając, że kolor jest tylko trzykrotnym powieleniem czarno - białej technologii, to przy obróbce fotochemicznej można by się srogo zawieść. Kiedyś, zmuszony sytuacją, wywołałem film czarno biały w talerzach kuchennych, a następnie wykonałem najważniejsze zdjęcie wykorzystując aparat jako powiększalnik. Całość operacji przeprowadziłem w łazience hotelowej.
Na wyposażenie domowej ciemni fotografii barwnej musiałem przeznaczyć kilka lat starań i środki porównywalne do zakupu samochodu. Najważniejszym problemem było utrzymanie stałej temperatury nie tylko roztworów, ale i pomieszczenia. Różnica temperatur powodowała to, że na brzegach kuwet (tam, gdzie dochodziło do wymiany temperatury) pojawiały się inne kolory, a całość obrazu zachowywała się niestabilnie. Kolejny problem to izolacja poszczególnych punktów obróbki. W fotografii cz.b. nawet przypadkowe chlapnięcie wywoływacza do utrwalacza (a nawet odwrotnie!) nie miało większego znaczenia. Obróbka odbywała się przy jasno czerwonym świetle i można było wszystko skorygować.
W fotografii kolorowej - z uwagi na wrażliwość na wszystkie barwy - panowała absolutna ciemność. Współczynnik ph roztworów był tak duży, i rozrzucony, że wpływ na kolory mogły mieć nawet opary unoszące się nad otwartymi kuwetami. Dodatkowo aktywność roztworów spadała po każdym wywołaniu jednego zdjęcia, trudno więc było wykonać idealnie powtarzalne zdjęcia. Zanim jednak do Polski dotarły pierwsze fotolaby na obróbce zdjęć kolorowych można było się nieźle obłowić.
O ile jednak obróbka cz.b. umożliwiała zastosowanie wszelkich technik retuszerskich, na wszystkich etapach tworzenia zdjęcia, to w fotografii kolorowej był to proces niezwykle utrudniony. Podobnie było z wykonywaniem zdjęć aparatem. O zastosowaniu odpowiedniego filtru w fotografii czarno białej można było zdecydować spoglądając przez ten filtr na fotografowany obiekt. W fotografii kolorowej wynik można było ocenić dopiero po wykonaniu odbitki kolorowej.
Tak właśnie doszło do wykonania moich "bezcennych" zdjęć, które opublikowałem w poprzednim poście, jako zdjęcia beznadziejne. Dopiero po kilku miesiącach, po przestudiowaniu właściwości filtrów jakie zastosowałem, charakterystyki światłoczułości barwnej filmu, i rodzaju odczynnników, dowiedziałem się dlaczego moje zdjęcia kolorowe, wykonywane w Moskwie i Tbilisi, zasadniczo niczym nie różniły się od fotografii jednobarwnej, jak to widać na zdjęciu po niżej.
Nie udawały się żadne korekty, bo poszczególnymi etapami obróbki nieświadomie znosiłem poprzednio uzyskane efekty. Dopiero po kilku latach, gdy przerzuciłem się z technologii Agfa na Orwo udało mi się wykonać te same, ale już bezbłędne zdjęcia. Niestety jednak zmieniła się towarzysząca mi modelka (kulturystka), a i tych prac ze względów objętych prawami autorskimi nie mogę publikować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)