niedziela, 16 czerwca 2013

6-latkiem w referendum


Gdyby normalne były: szkoły, nauczyciele, dzieci, rodzice, władze oświatowe, i wreszcie to nasze parapaństwo, to wszystkimi odnóżami bym głosował za obowiązkiem nauczania od lat ... czterech! Ale skoro tak nie jest, to przedstawię argument za tym, aby nie wyprzedzać tego co na razie jeszcze się sprawdza. Oczywiście bardziej poważne argumenty przemawiają za "sześciolatką", ale nie będę ułatwiał. No to jedziemy.


Tak się złożyło, że w wieku 3-4 lat (niewiele pamiętam, więc przytaczam opowieści rodziców, i znajomych) opiekował się mną chory ojciec przykuty do łóżka. W wyniku tej kohabitacji na 2-3 lata przed pójściem do szkoły nauczyłem się liczyć do 10-ciu, czytać i pisać litery (trudniej było składać z tego wyrazy, ale też podobno dawałem radę), i to co było moją największą dumą potrafiłem odczytać godzinę na zegarze!


Jako urodzony w końcu grudnia do szkoły poszedłem obezwładniony przez rodziców t.zw. "podwójnym nelsonem". I był to błąd, bo już wkrótce szkoła po cichu odesłała mnie do domu, a "wypożyczała" tylko na wypadek wizytacji kuratorów. Sam więc sobie czytałem bajki, a z ojcem grałem w warcaby, a potem w szachy. Gdy ojciec wreszcie wyzdrowiał spełnił swoją obietnicę i któregoś dnia zamknęliśmy się w jego ciemni fotograficznej. Szok!


To, że na ścianie można było wyświetlać obrazy już mnie nie dziwiło, bo mieliśmy taki projektor z bajkami, ale w to, że na białym papierze włożonym do jakiegoś czarodziejskiego płynu pojawiał się piękny obraz tego co wcześniej wspólnie z ojcem sfotografowaliśmy, długo nie mogłem uwierzyć. Gdy wreszcie po roku terminowania pod bokiem ojca wykonałem swoje pierwsze zdjęcie całkowicie od początku do końca (sporządzenie roztworów, wywołanie filmu, i zdjęcia) zaczęło się moje "drugie życie".


Tych "żyć" miałem jeszcze kilka, bo drugi wujek zaraził mnie elektroniką, a jedna pani czymś innym, ale o tym już nie będę wspominał, przynajmniej teraz. Fotografia jednak przynosiła największe sukcesy, i stała się hobby nr 1. Wprawdzie na komunię dostałem m.in. aparat "Druh", ale pod nieobecność ojca (zaczął pracować) korzystałem z jego służbowego aparatu "Linhoff Technika" - absolutna, najwyższa półka sprzętowa! "Druh" więc od razu został przerobiony na powiększalnik.


Jako "grudniowy" 7-letnią szkołę podstawową ukończyłem w wieku 13 lat, a egzamin dojrzałości i wstępny na studia zdałem mając 17 lat. Będąc jeszcze uczniem liceum zdobyłem kilka ważnych nagród, i w końcu wylądowałem w studenckim kole fotograficznym. Już na pierwszej sesji wykonałem zdjęcie uroczej, chociaż prawie trzydziestoletniej modelki. Chyba się spodobało, bo po zajęciach poproszono mnie i modelkę o wypełnienie formularzy. I na tym sprawa by się zakończyła gdyby nie ... I-sza Międzynarodowa Wystawa "Venus 70".


Zdjęcie trafiło na wystawę, ale jeszcze szybciej wróciło. Z załączonego formularza zgłoszeniowego wynikało bowiem, że zdjęcie wykonało 17-letnie, niepełnoletnie dziecko, czyli ja. Dywanik u prodziekana, nagana, opiekun roku poinformował o zatrzymaniu stypendium na okres 3 miesięcy, a potem cicha nagroda w sekcji fotograficznej, gdzie dowiedziałem się, że zdjęcie wycofano na kilka chwil przed zatwierdzeniem nagród. Nie miałem szans na zajęcie żadnego miejsca, bo wówczas promowano bardziej "udziwnione" pozy, ale trafiła mi się fucha w serwisie fotograficznym.

 
Gdy jednak na weekend przyjechałem do domu, od rodziców dowiedziałem się, że do czasu ukończenia studiów, mam zaprzestać tego typu fotografowania, bo w najlepszym wypadku grozi to utratą zasiłków (w PRL rodzice jak i studiujący byli dotowani do 25 r.ż). Jak się okazało później, rodziców odwiedziła milicja, byli wzywani do prokuratury, grożono im Sądem Rodzinnym za niedopełnienie obowiązku opieki nad dzieckiem, itd. , itd ... Na szczęście czas grał już dla mnie, bo wreszcie się ... zestarzałem.


"Zestarzenie" polegało na tym, że pierw ukończyłem 18 lat, i otrzymałem dowód osobisty, a wkrótce potem w wieku 21 lat z dyplomem uczelni w ręku, odzyskałem wolność osobistą, bo przestałem być dzieckiem utrzymywanym przez rodziców. Niestety przestałem też fotografować, bo do łask powróciła pierwsza miłość, czyli elektronika, jako klucz do wejścia w świat psychotroniki. Wtedy jeszcze, a był to przełom lat 1971/1972, nie wiedziałem, że po 20 latach obie miłości wydadzą nieprawdopodobne, ale jednak wspólne dziecko: Telefon robiący cyfrowe zdjęcia!


Gdzieś ok. 1990 r. trafił w moje ręce pierwszy aparat cyfrowy, i w tym samym momencie świat jakoś nagle poszarzał i wypłowiał. To było jak jak jedna wielka profanacja! Sztuka fotograficzna zamknięta w dwóch cyklicznie powtarzających się cyfrach 0, 1, 0, 1, 0, 1, 0, 1 ...

11 komentarzy:

  1. Melduję się z wizytą na nowym miejscu i tu wypowiem się na temat prezentowanego zdjęcia. Myślę, że władze uczelni miały sporo racji protestując przeciwko udziałowi nieletniego fotografa w rozbieranej sesji zdjęciowej. Może represje były zbyt ostre, ale cóż, takie to czasy były...

    OdpowiedzUsuń
  2. Bet, to niezwykle miłe, że to właśnie Ty pojawiłaś się pierwsza na mojej nowej drodze życia.
    Tak, formalnie uczelnia miała rację, ale podobne problemy przez to, że zawsze brakowało mi tych kilkunastu miesięcy miałem także w innych miejscach.
    Jako człowiek dojrzały (bo przecież po egzaminie dojrzałości) nie mogłem np. zawierać związku małżeńskiego (nie mówiąc o partnerskim), kupować alkoholu, czy nawet iść do kina pow. 18 lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przyjemnością stawiam się na Twojej nowej drodze życia z goździkiem, zresztą jak widać. Czekam z utęsknieniem aż zdejmiesz kody przy komentowaniu... Chyba, że nie chcesz tu komentarzy, to kody mogą zostać.
      Powodzenia!

      Usuń
  3. Dzięki Bet za zwróconą uwagę. Jeszcze nie dotarłem do tego jak się zdejmuje kody przy komentowaniu, bo na razie główkuję jak powiększyć to zdjęcie do formatu chociażby takiego jak na Onecie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak jak chciałeś podpisuje komentarz nie swoim nickiem i fikcyjnym adresem email. Pozdrawiam Ezakia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, Bet miała rację trzeba weryfikować i udowadniać, że nie jest się garbusem.

      Usuń
  5. Słuszna decyzja, Anzai. Po siedmioletnich harcach na onetblogach - http://artklater.blog.onet.ol
    wylądowałem prawie rok temu na blogspocie i czuję się tu naprawdę świetnie i Tobie tegoż samego życzę!
    Peerelowskie doświadczenia mamy podobne, bo pochodzimy chyba circa about z tej samej półki pokoleniowej (60+).
    Też przez parę lat robiłem za genialne dziecko (dziełem przypadku czytałem od 5 roku życia), ale dzięki dobroczynnemu testosteronowi, w wieku pokwitania, wróciłem do normalności. Nawyk (raczej nałóg)czytania) jednak nie został zneutralizowani, choc spowodował u mnie latwość pisania. Przynajmniej tyle.
    Osobiście nie mam nic przeciwko przyspieszeniu o rok obowiązku szkolnego u dzieci, wystarczy tylko nieco dostosować program "zerówki" i wystarczy. Szkoła nie jest na to przygotowana? Jest na to rok czasu, zatem zamiast szukać dziury w całym i narzekac - brać się do roboty i, qrva, przygotować tę szkołę! Podobno Polak potrafi!!! A hamulcowych trzeba doprowadzić do porządku, natomiast partaczy po prostuprzykładnie uj...
    Być może, Anzai, to upraszczam, ale jakos tak to widzę...
    serdeczności

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamierzałem wrzucić na blogspota nieco moich prac fotograficznych i grafiki komputerowej, ale widzę, że jest to teren do działania dla t.zw. "mordoobrazkowców", czyli obrazów o niskiej rozdzielczości, a to psuje odbiór. Chyba więc wycofam się.
      Tak, półka pokoleniowa jest ta sama, chyba jestem starszy o kilka miesięcy. :)
      Nie byłem genialnym dzieckiem, bo w mojej rodzinie od nauki czytania i znajomości historii rodu zawsze były babcie, jedna nawet uczyła mnie francuskiego (!). To, że jeszcze przed pójściem do szkoły czytałem płynniej od dorosłych, tylko mi zaszkodziło. Uznawałem tylko j. polski, matematykę i fizykę, pozostałe przedmioty, które pojawiły się gdzieś od piątej klasy ignorowałem totalnie. W szkole średniej ciągnęły się za mną niedostateczne oceny średnio z 6-7 przedmiotów. Przeciągano mnie z klasy do klasy, bo poza szkołą uczestniczyłem w różnych ogólnopolskich olimpiadach. Na studiach było podobnie.
      A szkoła nie jest przygotowana, i długo nie będzie. I kuźwa, wcale nie chodzi o te mniejsze sedesy do sikania, tylko o sposób rozliczania z efektów pracy pedagoga. Na razie liczy się tylko sprawne wypełnianie dzienników lekcyjnych, i na nic więcej nas (parapaństwa) nie stać.

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Odpowiedzi
    1. Dzięki za informację, bo już byłem zaniepokojony. Na razie nie chcę nadwerężać cierpliwości moich znajomych prosząc ich o sygnały. Nadal jednak nie udaje mi się ominąć błędów związanych z formatowaniem, stąd zdjęcia wyglądają zupełnie inaczej po obróbce "administratorów", a jeszcze gorzej na różnym sprzęcie i przeglądarkach. Kłopot w tym, że nanoszone zmiany zaczynają działać z dużym opóźnieniem, nawet do 2 godzin.

      Usuń