wtorek, 23 czerwca 2015

Z fotografią przez wieki. Wspomnienia i wyobrażenia


Mój ojciec w spadku po przodkach dostał stary aparat marki "Linhof Technika" z absolutnie najwyższej półki wśród aparatów analogowych (to jest zdjęcie sprzed kilkunastu lat, gdy aparat został sprzedany kolekcjonerowi, wymienione zostały: obiektyw i harmonijka), wkrótce potem, ok. 1946 r., dostał też pracę związaną z fotografowaniem. Jako Główny Technolog (potem z-ca dyr.) w zakładzie remontowo montażowym był odpowiedzialny za analizę i rejestrację badań wytrzymałościowych wyrobów elektromaszynowych. To właśnie stąd dowiedziałem się dlaczego najstarsze negatywy przechowywane w domowym archiwum miały takie dziwne kształty, o czym będzie dalej.





Aparat z tyłu miał wymienialne kasety na: płyty szklane, płyty celuloidowe, oraz popularną wówczas błonę 6x9 cm. Można było więc załadować aparat dowolnym materiałem negatywowym o formacie maksymalnym 24x36 cm., i np. takim jak obok własnej roboty. Z tego negatywu próbnego nigdy nie powstały zdjęcia.






Z ciekawości jednak odtworzyłem je drogą cyfrową (1158 c1), i ukazało się przygotowywanie do codziennej kąpieli. W dni słoneczne rodzice napełniali wodą wszystko co się dało i wystawiali na słońce. Pod wieczór, gdy woda była już ciepła, można było się w niej wykąpać. Nie było to jednak moje ulubione zajęcie, bo wolałem np. puszczać statki na wodzie.









O niesamowitych możliwościach tego aparatu, którego cena dorównywała cenie średniej klasy samochodu, można przekonać się tutaj:
Na przełomie lat 50/60 ub.w. zakup błony był jeszcze jakimś znaczącym wydatkiem dla domowego budżetu, a więc o wiele bardziej opłacało się ciąć błony płaskie na kawałki i naświetlać je jak to wyżej widać. 







Jeszcze bardziej oszczędnym było wykonywanie emulsji światłoczułej we własnym zakresie, której jedyną wadą była niska i niedająca się niczym zmierzyć czułość. Wtedy trzeba było robić zdjęcia próbne. Na zdjęciu "1203 a1" widać, że w prawym górnym rogu zabrakło emulsji (po prostu źle się wylała na błonę),  




Gdyby wziąć do ręki jakikolwiek podręcznik fotografii traktujący m.in. o kompozycji obrazu, to wszędzie natkniemy się mniej więcej na podobny opis tego zagadnienia jak np. na tej stronie:http://fotogenia.mojmac.pl/jak-robic-lepsze-zdjecia-cyfrowka/Zasada ta weszła w życie z chwilą, gdy pojawiły się pierwsze aparaty przeznaczone także do użytku amatorskiego. Chodziło głównie o to, aby początkujący fotograf nie tylko potrafił wycelować wizjerem w to co chce sfotografować, ale też o to, aby zdjęcie niosło przekaz kompozycją obrazu.
I aż trudno uwierzyć, że najstarsze skrzynkowe aparaty były pozbawione tej wady. Amatorska fotografia analogowa zakończyła swój żywot w wersji, gdy w wyniku ewolucji technologicznej zmniejszający się obraz uzyskiwany na matówce osiągał wymiary przeważnie 24 x 36 mm (rzadziej 24x18 mm), były to t.zw. aparaty małoobrazkowe. Aparaty skrzynkowe, a takim był nasz Linhof Technika, przy formacie negatywu setki razy większym od najlepszego obecnego aparatu cyfrowego, nie wymagały dokładnego celowania, bo zawsze można było wykadrować brzegi. Z tych powodów w naszej rodzinie pojawiła się dość duża ilość zdjęć, zarówno tych pozowanych, przypadkowych, próbnych, jak i "strzelanych na chybił trafił. No i właśnie. 



Na zawarcie związku małżeńskiego moich rodziców nie zgadzali się rodzice obojga młodych. Gdy do ślubu jednak doszło, młodzi w 1947 r. dostali w prezencie stary domek pradziadka z niewielkim placem. Na tym zdjęciu, które "nigdy nie ujrzało światła dziennego" ojciec chciał zrobić sobie zdjęcie (ze statywu i samowyzwalaczem) ok. 1946 r. na tle "odziedziczonego" domku. Zrobił, ale nie wywołał, uznając, że technicznie zdjęcie jest nieudane.








Po prawie 70 latach zdjęcie udało się odtworzyć drogą cyfrową, i wtedy dla mnie pojawiło się wyjaśnienie dlaczego nie wolno było wchodzić na płot sąsiada, ale o tym napiszę już w innym miejscu.
PS. Dziwne ślady na negatywach, to nie jest fragment palca, tylko spinacz utrzymujący negatyw.





Zdjęcie 1191 a1 (dla bywalców bloga "legionypolskie" informacja - pierwszy z lewej to stryj Julian 30 parę lat później) krążyło po rodzinie w formacie zakreślonym pomarańczową ramką, reszta - jako nieciekawa - została wykadrowana. Dla mnie jednak najważniejsza w życiu była właśnie ta "reszta" zakreślona niebieską ramką. Na zdjęciu chyba jeszcze raczkuję, ale za kilka lat, tamta część ogrodu stanie się moim bajecznym królestwem. Drzewka osiągną już wysokość 3-5 metrów, na niektóre nawet da się wejść. Widoczny na zdjęciu potężny kociołek służył do zbierania deszczówki, po kilku latach w tym miejscu ojciec zrobił "oczko wodne" do którego doprowadzaliśmy wodę z dachu, albo z przepływającego za płotem małego strumyczka (odnoga rzeki Jasień). Dla mnie 4-5 letniego brzdąca była to rwąca rzeka w której nawet, poza żabami, pływały nieraz małe rybki, wielkości zapałki. 






No i wreszcie bezwartościowe dla innych, a najcenniejsze dla mnie próbne zdjęcie 1204 a1 - to widok na łysawą jeszcze działkę. Sądząc po wózku jestem jeszcze w fazie pomiędzy raczkowaniem, a chodzeniem. Za 6-7 lat dostanę od rodziców działkę wytyczoną za studnią, gdzie będę sadził bratki i róże. Do studni nie wolno było zaglądać, ale w wieku 8-9 lat, ku przerażeniu rodziców i sąsiadów, spenetruję ją dogłębnie. 










Nie wszystkie zdjęcia były robione "na próbę". Czasami ojciec robił zdjęcia wnętrz w t.zw. "naturalnym oświetleniu". Tutaj podczas wizyty świątecznej, do rodziny "poszło" zdjęcie wykadrowane żółtą ramką. Kilka tygodni temu odkryłem, że negatyw ukazuje też "wejście do naszego dziecinnego namiotu". Mimo, że nie byłem najstarszy to ja inicjowałem wszelkie zabawy, które polegały na tym, aby niezauważenie wejść pod stół i tam bawić się w podchody. Po latach dowiedziałem się, że dorośli tylko udawali, że nie wiedzą, gdzie się schowaliśmy. My bawiliśmy się swoimi zabawkami, a rodzice swoją karafką. Warto też zwrócić uwagę na wygięte gałązki choinki, które uginały się pod ciężarem słodyczy, trzy czerwone plamki to wiszące czekolady. Można było je zdjąć dopiero po jakimś czasie, chyba następnego dnia po Wigilii


Jedną z największych niespodzianek sprawiło zdjęcie j.w. "0682 a1". Fragmenty tego zdjęcia wykorzystałem na blogu "legionypolskie"
i
Niedawno jeden Czytelnik z USA poprosił o przesłanie oryginalnie sformatowanego zdjęcia, okazało się, że bez trudu rozpoznał lokalizację kuligu wskazując na Chojny i fabrykę Johna widoczną na horyzoncie. Wydaje się, że przed wyobraźnią i wspomnieniami nie ma żadnych granic. Bo jak to możliwe, że wspomnienia na widok starych fotografii są aż tak bardzo zindywidualizowane?



10 komentarzy:

  1. Ciekawe, zarówno zdjęcia jak i wspomnienia. Wykonałeś pracę detektywa odkrywając to co było niewidoczne i jak widać dla Ciebie najcenniejsze. Mały Książę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Mały Książę"? Wiesz Bet dopiero teraz uzmysłowiłaś mi, że miałem także swoją różę. Na tej mojej działce za studnią nic nie chciało wyrosnąć, i dopiero po wielu latach, na kilka miesięcy przed zdaniem kluczy od działki i domu pod zabudowę wielkomiejską, w innym miejscu (między tulipanami) pojawiła się piękna pąsowa róża samosiejka.
      Chyba od tego czasu prześladuje mnie myśl A. de Saint-Exupéry'ego: "Co z te­go, że stoisz na środ­ku skrzyżowa­nia, jeżeli nie masz chęci, by iść dokądkolwiek?"

      Usuń
  2. Andrzeju - no REWELACJA...
    Po pierwsze wspomnienia, po drugie aparat (sam mam maleńką kolekcję starych analogów więc doceniam), po trzecie przekaz historyczny, po czwarte widza techniczna na temat fotografii - sam nie wiem co bardziej mnie zafrapowało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to witam kolegę po fachu. Też trzymam stare analogi, "Linhof" poszedł, bo trafiła się dobra okazja. Ale mam jeszcze drugiego podobnego skrzynkowca, no i kilkanaście innych.
      Dzięki za uznanie, jakoś udało się to wszystko zebrać do kupy właśnie pod wpływem uroku tych starych zdjęć, które do tej pory nie były wywołane.

      Usuń
  3. Szacun wieki za wiedzę, ale i pasję z jaką opisujesz wspomnienia, kiedy oglądamy dawne zdjęcia. Czasem należy przystanąć, spojrzeć wstecz, przypomnieć sobie młodość, inny świat i czasy. A to wszystko za sprawą zwykłych analogów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie, poruszyłaś istotny problem. Czy po zdjęcia cyfrowych, gł. t.zw. "samojebkach", czy "selfie" też pozostaną podobne wspomnienia? Nabrałem tych wątpliwości, gdy zacząłem przeglądać stare negatywy, szczególnie te nigdy nie zamienione na zdjęcie. To przecież był odchodzący, świat utrwalony we wspomnieniach. Dzięki za uznanie.

      Usuń
  4. Klik dobry:)
    Mowę mi odjęło i dech zaparło na widok i treść tego, co zrobiłeś. Łaaaaaaaaaaaałłł!
    Toż to jest... nie wiem, jak powiedzieć, co. Słów brak.

    Pozdrawiam serdecznie, Mistrzu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mowa jak mowa, ale dobrze, że klawiatury Ci nie wcięło. ;)
      Dzięki za pochwałę, po prostu robię porządek w archiwach, i tak wyszło ...

      Usuń
  5. -- a wiesz, że ja podobną studnię pamiętam z dzieciństwa, z resztą chyba wszędzie były podobne, tylko ludzie wokół inni to i wspomnienia rożne, a z wiekiem tych wspomnień coraz więcej i więcej.... "sentymenciuch" ze mnie... a zdjęcia?.. to dopiero skarbnica wspomnień...
    - jeszcze raz dziękuję za życzenia.... miłego dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ta studnia z otoczeniem sprawia wrażenie typowego krajobrazu wiejskiego. W rzeczywistości to centrum dużego miasta (n.b. nawet sprawującego przejściowo funkcję stolicy Polski!). Na zdjęciu "1202 a1" widać, że za płotem, w odległości 200-300 m. stoją potężne, jak na 1947 r., 6-piętrowe kamienice.
      Zdjęcia to faktycznie "skarbnica wspomnień", ale jeszcze cenniejsze są te nieudane technicznie i nigdy nie wywołane. Pomyśl tylko, ilu zdjęć nie możemy odżałować dlatego, że "nie wyszły"?

      Usuń